Lato 1816 roku było wyjątkowo deszczowe i chłodne. Niebo zasnuwały ciemne chmury, przez które rzadko przedzierał się promień słońca, przenikliwe zimno wieczorów wcześnie zapędzało ludzi do domów. Grupka młodych Anglików tkwiła uwięziona w willi Diodati nad Jeziorem Genewskim, trzęsąc się ze strachu. Bo gdy zapadał zmierzch, a czarne niebo za wysokimi oknami przecinały błyskawice, w pokojach i piwnicach starej willi lęgły się upiory. Z ciemnych kątów wypływały ziejące ogniem zjawy o czarnych oczodołach, na schodach rozbrzmiewał upiorny chichot, a smugi dymu z ognia na kominku układały się w twarze bladych topielic. Przeraźliwe skrzypienie wejściowych drzwi zapowiadało wizytę głównego bohatera upiornych nocy - monstrum o straszliwej twarzy pociętej siecią blizn. Oto nadchodził! Wielki, zwalisty stwór, którego ciało w inną chmurną noc zeszył z kawałków trupów zarozumiały doktor Frankenstein. Niefrasobliwy, zbyt pewny siebie doktor, któremu wydawało się, że dzięki nauce rozwiązał tajemnicę życia, że jest równy Bogu! O, jakże drogo zapłacił za swą zarozumiałość! Nie stworzył człowieka, ale budzące odrazę monstrum, potwora, przed którym pierzchali przerażeni ludzie. A ten, odrzucony przez każdego i nie pasujący do nikogo, był skazany na rozpaczliwą samotność. Na życie na lodowym pustkowiu, gdzie miał pewność, że nie wypatrzą go ludzkie oczy...
Willa Diodati nad Jeziorem Genewskim, miejsce narodzin Frankensteina |
Piękni, młodzi i chmurni z willi Diodati: George Byron i Claire Clairmont, Mary i Percy Shelley, John Polidori |
Może tak to wyglądało, a może zupełnie inaczej. Lato w willi nad Jeziorem Genewskim obrosło tysiącem interpretacji, wizji, domysłów, znalazło się w setkach tekstów, książek i filmów, stało się kanwą słynnego "Gotyku" Kena Russella (1986), którego fragment zobaczycie niżej. To właśnie wtedy narodził się Frankenstein, podczas tego „mokrego, niezgrabnego lata”, kiedy nieustający deszcz zamknął w domu lorda Byrona i całe towarzystwo spędzające z nim szwajcarskie wakacje z duchami. Byli to Percy Shelley i jego żona Mary, Claire Clermont - przyrodnia siostra Mary i kochanka Byrona, oraz młody włoski lekarz John Polidori. Urozmaicali sobie wieczory czytając historie o upiorach, a któregoś wieczoru urządzili konkurs na najbardziej makabryczne opowiadanie. I to Mary wymyśliła najstraszniejsze.
Boris Karloff w roli potwora Frakensteina w hollywoodzkiej ekranizacji z 1931 r. |
Mary Shelley na obrazie Richarda Rothwella |
Przyjaciel Shelleyów zostawił nam jej wyrazisty opis: "Najbardziej uderzającą cechą jej twarzy były spokojne, szare oczy; wzrostem nie dorównywała przeciętnej Angielce, jasnowłosa, o bardzo jasnej karnacji, dowcipna, towarzyska, ożywiała się wśród przyjaciół, chociaż w samotności bywała raczej ponura".
Ponure, mroczne klimaty bardzo odpowiadały temperamentowi Mary, a zdaje się, że nieobcy był jej także autentyczny dar przewidywania przyszłości. Pisząc "Frankensteina" trzymała na kolanach swego drugiego synka, maleńkiego Williama. Nie przeszkadzało jej to pierwszą ofiarą potwora uczynić chłopca imieniem William właśnie. Dziś wygląda to jak igraszka z przeznaczeniem, bo wiemy, że jej własny mały synek umrze latem 1819 roku.
Pogrążona w depresji Mary będzie szukać ratunku w pisaniu. Ale kolejna książka znów zabrzmi jak ponura zapowiedź tego, co ma nastąpić. Bohaterka powieści "Matilde" ma proroczy sen, że jej ojciec utonął i szuka go w panice po całym wybrzeżu. Trzy lata później to Mary będzie pędziła na oślep przez plażę, żeby się przekonać, czy jej ukochany wyjdzie żywy z morskich fal.
Szkuner Shelleya zatonie 8 lipca 1822 r. podczas sztormu w drodze z Pizy do Lerici. Mary śmierć męża przeżyje jak swoją własną. Jego ciało skremuje na plaży, a serce zachowa aż do swojej śmierci w 1851 roku. Nie wyjdzie po raz drugi za mąż. Z czwórki ich dzieci jedynie jeden syn, Percy Florence, dożyje dorosłego wieku i to z nim Mary spędzi ostatnie lata życia.
Napisze jeszcze kilka powieści, ale popularność żadnej z nich nawet w maleńkiej części nie dorówna tej pierwszej. Historii nieszczęsnego monstrum doktora Frankensteina, którego w chłodną, burzową noc powołała do życia młodziutka, smutna Mary Shelley.
Obraz, który otwiera ten tekst, to słynna "Nocna mara" Johanna Heinricha Füssli, symbol gotyckich klimatów w sztuce. Wystawiony pod koniec XVIII wieku wzbudził ogromne emocje - widzowie wpadali w szok, kobiety mdlały na jego widok. Według dzisiejszych krytyków również Mary Shelley była nim bardzo zafascynowana. W filmie Kena Russella Mary, grana przez Natashę Richardson, obserwuje przed zaśnięciem obraz Füssliego, a namalowana scena wraca do niej we śnie. Ale jest i bardziej dosłowny związek z biografią pisarki. W Füsslim kochała się gorąco i nieszczęśliwie jej matka Mary Wollstonecraft. Żonaty artysta nie zamierzał jednak się z nią wiązać.
(Przy pisaniu korzystałam z tekstu Briana W. Aldissa "O pochodzeniu gatunków: Mary Shelley")
Obejrzałam sobie po tym poście "Gotyk" Russella. Ciągle nieźle straszy!
OdpowiedzUsuńRola w "Gotyku" była debiutem Natashy Richardson, która też umarła nagle i młodo (miała 45 lat) po pozornie błahym wypadku na nartach. Czyżby klątwa Mary Shelley?
OdpowiedzUsuńCzytam kolejne posty i zawsze wracam po więcej ;p idealna odskocznia przed kolokwium z anatomii- intrygująca historia i świetne jej opracowanie! Uwielbiam ten klimat :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
eczytelniczka
Cieszę się, że pomagam przed kolokwium, pozdrawiam również!
OdpowiedzUsuńAch, gotycyzm, nawet w doktorat go upchnęłam, kocham czarny romantyzm i gotycyzm. Pasjami, łyżkami, garściami:) Senkju:)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że polska powieść gotycka była taka mizerna. Próbowałam kiedyś przeczytać coś Anny Mostowskiej, ale odpadłam po paru stronach. Straszliwie trąci myszą!
UsuńZajrzyj do "Opętanych" Gombrowicza. To powieść, której on sam się wstydził i uznawał za czystą komercję (pisał ją w odcinkach do gazety, wyłącznie dla kasy), ale dobre pióro robi swoje. Czytałam ją co prawda w wielu 15 lat, ale wystraszyła mnie porządnie!
UsuńAndromedo, dorwałam w końcu "Opętanych" i właśnie jestem po lekturze - i powiem Ci, że pół nocy zarwałam! Wow, nie spodziewałam się, że Gombrowicz popełnił coś takiego, ale czyta się świetnie, ten pulsujący ręcznik naprawdę straszy. Dzięki za podpowiedź!
UsuńNo proszę, czyli Gombrowicz się nie zestarzał. Zresztą, jakżeby mógł, nawet w wersji pop...
UsuńMostowska pisała pastisze powiesci gotyckiej. Warto miec to na uwadze podczas lektury :)
OdpowiedzUsuńI read this story with a sinking heart,rated essay
OdpowiedzUsuńa very unusual plot and delays it with its mysticism and mysteriousness.
Karma wraca.
OdpowiedzUsuń