Z naszą Hanią mogło być wypisz wymaluj tak samo. Mogła pozostać raz na zawsze nieszczęsną śpiewaczką z filmu Wellesa, usiłującą wedrzeć się na wielkie sceny z pomocą kolejnych sześciu mężów, z których co jeden to bogatszy. A jednak... Dziś jej nazwisko zamiast uśmieszków politowania wywołuje promienny, szeroki uśmiech. Zapytajcie o nią któregokolwiek z Kalifornijczyków. Każdy wam powie, że była wielką artystką, stworzyła wspaniałe dzieło i wyśle was natychmiast do Santa Barbara, żebyście je sobie obejrzeli.
Młodziutka Ganna Walska |
Ganna w 1920 r. |
Wkrótce usłyszano o niej we wszystkich metropoliach, od Paryża po Nowy Jork. Smukła, bardzo zgrabna, czarnowłosa Polka stała się ozdobą salonów. Opowiadano o jej urodzie, słabości do szarmanckich, bogatych mężczyzn, zamiłowaniu do luksusu i opery (w tej kolejności). Chodzono na jej spektakle, nawet się podobały, bo niedostatki głosu kompensowała pociągająca powierzchowność solistki. Adoratorzy ustawiali się do Hani w ogonku, posypały się kolejne, krótkotrwałe małżeństwa. W sumie było ich sześć, z czego cztery zawarte z milionerami.
Z Haroldem McCormickiem, swoim czwartym mężem |
Piękne kostiumy operowe Walskiej wymyślał dla niej słynny francuski projektant Erté |
A Hania korzystała z życia, brylując na nowojorskich salonach, okupując rubryki towarzyskie gazet, uwodząc kolejnych mężczyzn. I tak do pięćdziesiątki. Potem znalazła coś, co też na początku zapowiadało się na kolejną wielką zabawkę. Jej ostatni mąż Theos Bernard, pisarz i wyznawca tybetańskiego buddyzmu (notabene dwadzieścia lat z hakiem od niej młodszy) namówił ją na zakup 15-hektarowej posiadłości w Santa Barbara. Był rok 1941, trwała wojna i Bernard chciał, by to miejsce stało się schronieniem dla tybetańskich mnichów. Hania posiadłość kupiła, ale plany osadzenia w niej Tybetańczyków szybko się rozwiały. Głównie dlatego, że małżeństwo z Bernardem skończyło się (jak zwykle) ekspresowo, po czterech latach. Żądna życia Madame Walska znów mogła wyprawiać się w świat, szukać kolejnych mężów i przygód. Ale już nie chciała.
Nadspodziewanie dobrze poczuła się na tej "słonecznej ziemi", jak o niej pisała, w Kalifornii. W rozedrganym od gorąca powietrzu, w splątanym buszu roślin, miedzy czerwonymi ścieżkami swojego ogrodu. Pomyślała wtedy, że jeśli istnieje jakaś zaczarowana kraina pisana tylko jej, jakiś "wonderland", to właśnie go znalazła. Ten ogród stał się jej miłością, trwalszą i wierniejszą niż wszystkie inne. Spędzi w nim następne czterdzieści lat, prowadząc go tak, jak wcześniej swoje życie - nieprzewidywalnie, ekscentrycznie, z wyczuciem dramatyzmu. I spójrzcie, co nam zostawi:
Jesteście zachwycone, jak ja? Oto Lotusland, jeden z najpiękniejszych egzotycznych ogrodów świata. Ganna Walska dała mu nazwę od kwiatów lotosu, które kochała i których tu bez liku. Właściwie nie jest to jeden ogród, ale labirynt wielu - jest ogród błękitny i ogród motyli, ogród japoński i australijski, ogród kaktusów i paproci. Każdy inny, a tym, co je łączy, jest osoba właścicielki.
Wędrówka po tym gąszczu przypomina odsłony dobrego teatralnego spektaklu, zaplanowanego tak, by maksymalnie nas zaskoczyć. Gdy już zatoniemy w gorących fioletach i różach setek bromelii, następna ogrodowa aleja maksymalnie nas wyciszy krajobrazem zen, widokiem na staw usiany pąkami lotosów i wodnych lilii. Ledwo zdążymy się z nim oswoić, następuje kolejna zmiana planu i klasyczny japoński krajobraz topnieje w tropikalnym australijskim buszu.
Pracę Walskiej w zaprojektowaniu tego parku fachowcy uznają dziś za przejaw wyjątkowej kreatywności. Dowody jej sztuki są wszędzie - w zaskakujących zestawieniach form i w tym, jak manipuluje naszymi oczekiwaniami, idąc im pod prąd. Spójrzcie na stado kaktusów przed jej domem - przypomina pułk jakiegoś wojska z innej planety! Albo ogród błękitny, właściwie las, zasadzony z roślin o wyłącznie niebieskich odcieniach. I fontanna z falistych muszli gigantycznych małży, to właśnie z takiej muszli musiała wypłynąć Wenus Botticellego!
Ten ogród zapiera dech w piersiach. I żeby było jasne - nie jest zwykłą fanaberią bogatej damy, choćby utalentowanej. Pełen jest rzadkich okazów roślin. Kolekcja sagowców (to te atrakcyjne "palmy", które hodujemy w doniczkach) należy do jednej z największych na świecie, zawiera około 170 z 230 znanych odmian tych roślin, często unikatowych i bardzo drogich. Oczywiście, Madame Walska była bogatą kobietą. Ale potrafiła też wszystko poświęcić swojej pasji. W latach 70. i 80. po kolei wyprzedawała swoje klejnoty, by ściągnąć jak najwięcej rzadkich drzew i krzewów. Kochała je, znała ich wartość i cenę (choć nigdy nie nauczyła się ich łacińskich nazw), a uprawiając ogród kierowała się zasadą, która przyświecała całemu jej życiu - im więcej, tym lepiej.
Do ostatnich dni przed śmiercią w 1984 roku sędziwa, 97-letnia Madame Walska, wsparta na dwóch kijkach, odbywała codzienną przechadzkę po swoim ogrodzie. Dziś zarządza nim powołana przez nią fundacja, a my możemy oglądać jej cudo niemal przez cały rok, od lutego do listopada.
Co za szczęście, że okazała się marną śpiewaczką! Przecież gdyby spełniła swoje marzenia o karierze operowej diwy, Lotusland byłby dziś jeszcze jedną, banalną posiadłością milionera, z bramą zatrzaśniętą na cztery spusty. Nie zawsze świat staje się lepszym miejscem, gdy ambitna kobieta dostaje to, czego chce. Ech... nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę...
Szczegółowe informacje o ogrodzie i rosnących tam roślinach znajdziecie na stronie Lotusland
Zdjęcia: Wikimedia Commons, lotusland.org
Ten ogród zapiera dech w piersiach. I żeby było jasne - nie jest zwykłą fanaberią bogatej damy, choćby utalentowanej. Pełen jest rzadkich okazów roślin. Kolekcja sagowców (to te atrakcyjne "palmy", które hodujemy w doniczkach) należy do jednej z największych na świecie, zawiera około 170 z 230 znanych odmian tych roślin, często unikatowych i bardzo drogich. Oczywiście, Madame Walska była bogatą kobietą. Ale potrafiła też wszystko poświęcić swojej pasji. W latach 70. i 80. po kolei wyprzedawała swoje klejnoty, by ściągnąć jak najwięcej rzadkich drzew i krzewów. Kochała je, znała ich wartość i cenę (choć nigdy nie nauczyła się ich łacińskich nazw), a uprawiając ogród kierowała się zasadą, która przyświecała całemu jej życiu - im więcej, tym lepiej.
Ganna Walska pod koniec życia w swoim tajemniczym ogrodzie |
Co za szczęście, że okazała się marną śpiewaczką! Przecież gdyby spełniła swoje marzenia o karierze operowej diwy, Lotusland byłby dziś jeszcze jedną, banalną posiadłością milionera, z bramą zatrzaśniętą na cztery spusty. Nie zawsze świat staje się lepszym miejscem, gdy ambitna kobieta dostaje to, czego chce. Ech... nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę...
Zdjęcia: Wikimedia Commons, lotusland.org
Niesamowita historia, przypomina mi trochę "Nanę" Emila Zoli, tylko ze szczęśliwszym zakończeniem ;) A ogród jak najbardziej na liście rzeczy wartych zobaczenia w życiu! :)
OdpowiedzUsuńObyśmy tylko mieli szczęście trafić kiedyś do Kalifornii...
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńI ja dziękuję!
UsuńPowinnaś wydać książkę. Masz absolutnie fantastyczny styl, wybierasz ciekawe historie i opowiadasz je w sposób niezwykle zajmujący. Może jako książka naukowa by to nie przeszło, ale jako popularno-naukowa na pewno.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńBardzo Wam dziękuję, ale nie, nie są to fragmenty przyszłej książki. W Polsce raczej lekceważy się tych, którzy popularyzują historię, nikt im pisania książek nie proponuje. Na szczęście mamy sieć!
Usuńmasz rację, niestety, historia jest na wymarciu :(
UsuńObserwuję to na swoim blogu i w moim otoczeniu (studiuję historię). Dlatego trochę się obawiam, jak zostanie przyjęta książka, którą piszę... Na szczęście pociesza mnie fakt, że to historia regionalna, a z zainteresowaniem przeszłością w okolicach Przasnysza ludzie nie mają problemu, wręcz jest ostatnio wielki BUM na historię :)
Pozdrawiam!
Marysia
Zapraszam:
http://opowiescistypendialnepooja.blogspot.com/
https://www.facebook.com/OpowiesciStypendialneCzyliPoojaWWielkimSwiecie
Cudowny ten ogrod!
OdpowiedzUsuńI jak zwykle pieknie to wszystko opisalas!
Serdecznosci
Judith
I znowu czegoś się dowiedziałam, nie znałam historii tej kobiety.
OdpowiedzUsuńDziękuję:))
Jakiś czas temu obejrzałam kilka filmów Monty Dona. Tego ogrodu akurat nie widziałam.
OdpowiedzUsuńHistoria Ganny Walskiej uzmysłowiła mi jak można realizować swoje marzenia.
Chi, chi, gdybym wcześniej o niej słyszała, to kto wie jak dzisiaj wyglądałby mój ogród, w którym haruję sama dla własnej przyjemności... Ech..., ale mój także jest niezły...
Jak zwykle ciekawie obmyśliłaś ten wpis. Gratuluję i pozdrawiam :)))*
O, to, to, dla własnej przyjemności, wtedy zawsze wychodzą najlepsze rzeczy, nawet jak nas nie stać na 15 hektarów tropików ;)))
UsuńJa również nie znałam tej historii - pięknie opowiedziana, jak zawsze czyta się jednym tchem :)
OdpowiedzUsuńCiekawi, w którym roku wyjechała z Rosji? Niewątpliwie miała szczęście, że mogła wyjechać wraz ze swoją biżuterią, zanim przyszła burza wojny i rewolucji.
A ogród/ogrody - bajka!
Zdążyła uciec z Rosji w porę, przed rewolucją, w 1916 poślubiła już drugiego męża, którym był amerykański lekarz i neurolog Joseph Fraenkel. Hania miała wybitne wyczucie czasu...
UsuńObrotna dziewczyna umiejąca brać los w swoje ręce i walczyć o swoje marzenia. Prawo Haniu! Zawsze podziwiam ludzi odważnych i walczących o swoje. Jej historia pokazuje jak wiele można osiągnąć jak się w coś bardzo wierzy i czegoś bardzo pragnie.
OdpowiedzUsuńCo za historia. U Ciebie zawsze coś niezwykłego można przeczytać. Jestem pełna podziwu dla polotu, jakim jesteś obdarzona.
OdpowiedzUsuńIle mamy znanych, a nam nieznanych takich Polaków i Polek jeszcze.
Też jestem zdziwona, że wciąż jeszcze tak ich dużo. I dzięki za dobre słowo!
UsuńIntrygująca postać, intrygująca opowieść, wciągająca lektura.
OdpowiedzUsuńProszę kiedyś rzucić okiem na jeden rozdział z książki "Między Broadwayem a Hollywood". Przepraszam - wygląda to na autoreklamę, ale chodzi o GANNĘ! Jej życiorys zafascynował mnie przed paru laty. Z pewnością zasługuje na szersze zainteresowanie.
MSz.
Żadna to autoreklma, ale jak najbardziej pożądane uzupełnienie tematu, dziękuję!
UsuńDostałam link do Pani bloga od Pani Marioli Szydłowskiej , którą poznałam i jej książkę o kobietach (w/w wspomnianą ) dzięki Walskiej..kiedyś wspomniałam o G.W. na swoim blogu , dzięki filmowi BBC o ogrodach .I tak historia zatacza coraz większe kręgi dzięki internetowi możemy poznać kolejną wspaniałą Polkę . Pozdrawiam , zdjęcia ogrodu wspaniałe .
OdpowiedzUsuńŚwietnie, że trochę nas jest, próbujących odgrzebywać zapomniane biografie, tradycje i historie. Może w końcu kiedyś wywędrują z naszych blogów i trafią do mainstreamu? Bo przecież zasługują! Pozdrawiam najserdeczniej.
Usuńw "Obywatelu Kane" sportretowano Marion Davies, wieloletniej kochanki Hearsta. Jej ambicją był film i była całkiem niezłą aktorką wbrew pozorom. Słynna "Różyczka" z filmu, która tu oznacza saneczki z dzieciństwa miała rzekomo odnosić się do imienia jakie Hearst nadał intymnym częściom swojej kochanki.
OdpowiedzUsuńProweniencja postaci z filmu nie jest tak jednoznaczna. Postać Kane'a jest faktycznie wzorowana głównie na Hearście, a Susan Alexander na Marion Davies. Ale sam Welles twierdził, że pierwszą inspiracją dla scenariusza było nachalne promowanie przez McCormicka obdarzonej słabym głosem Walskiej jako śpiewaczki operowej. Takich historii - średnio utalentowanych panien i ich bogatych sponsorów - było wówczas na pęczki i zresztą wciąż ich pełno...
UsuńTa fascynująca, absolutnie nietuzinkowa Madame Ganna Walska była kobietą, o której nie powinniśmy zapomnieć. Miałam okazję poznać osobiście tę Damę w 1972 roku. Przez około 1,5 miesiąca mieszkałam w jednym z domów na terenie Lotuslandu w tzw. Green Cottage.
OdpowiedzUsuńW 2011 roku byłam z wizytą w Santa Barbara i oczywiście spędziłam w Lotuslandzie pół dnia, spacerując i odnawiając wspomnienia sprzed lat... Mam kilka zdjęć w tym ogrodzie z roku 1972 i trochę więcej z ostatniego tam pobytu. Ogród wciąż jest niezwykle piękny i z niebywałą starannością zarządzany i prowadzony przez fundację. Myślę, że Madame Ganna Walska byłaby dziś dumna, że Jej dzieło wciąż rozkwita i zachwyca, że udostępniony jest dla zwiedzających.
Ta piękna Polka za swego życia wspierała finansowo wiele instytucji na terenie USA, a zwłaszcza w Santa Barbara. Wiem też, że w czasie odbudowy naszego Zamku Królewskiego w Warszawie dołożyła swoją cegiełkę w wysokości (o ile dobrze pamiętam) 10 tysięcy dolarów.
Półtora miesiąca w Lotusland - to naprawdę musiało być coś! Dziękuję za ten ciekawy wpis. Pozdrawiam
UsuńI w ogóle, aż trudno w to uwierzyć, znał ją J.Iwaszkiewicz z czasów dzieciństwa, i Cz.Miłosz, gdy był dyplomata PRL-owskim w Stanach!
OdpowiedzUsuńoto kilka fotografii z jej ogrodu na stronie http://www.nastrojowyogrod.pl/2011/12/lotusland-ganna-walska/
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńInteresuje mnie gdzie znajduje się jej zamek we Francji château de Gallius....
OdpowiedzUsuń