Prerafaelici byli grupą młodych artystów, którzy postanowili malować tak, jak malowano przed Rafaelem (stąd nazwa) - nie fałszując natury, drobiazgowo odtwarzając szczegóły przenoszonych na płótno scen, z całym blaskiem i soczystością barw. Niektórzy może zauważyli, że ich obrazy już pojawiały się na tym blogu (choćby w poście o Tekli Bądarzewskiej). To dlatego, że dla mnie są one najdoskonalszym obrazem życia bogatego mieszczaństwa końca dziewiętnastego wieku. Patrząc na te płótna, czuję się tak, jakbym przeniosła się w czasie do domu z czasów królowej Wiktorii. Widzę jego kolory, czuję zapach kurzu na tysiącach bibelotów i smak herbaty nalewanej z porcelanowych dzbanków. Te obrazy są esencją wiktoriańskiej estetyki. A Jane jest uwieczniona na tych najpiękniejszych.
Była prostą dziewczyną z ludu; młodzi artyści zobaczyli ją w teatrze przy Drury Lane. Jej uroda była tak urzekająca, że poprosili dziewczynę, by im pozowała. Zgodziła się natychmiast i tak zaczęła się kariera Jane jako muzy bractwa prerafaelitów. Kochali się w niej prawie wszyscy, ona wybrała Williama Morrisa, malarza, rysownika, architekta. Chyba wybrała dobrze, bo Morris wymyślił ją i stworzył, jak Pigmalion swoją Galateę. Posłał ją na lekcje francuskiego i włoskiego, zapewnił nauczyciela muzyki i savoir-vivre'u. Uformował ją tak, że stała się symbolem swojej epoki, wzorem dla innych kobiet w sztuce wysławiania się i dobrych manier. To właśnie Jane jest pierwowzorem bohaterki "Pigmaliona", słynnej sztuki Bernarda Shaw, opowiadającej o prostackiej kwiaciarce, którą zdolny profesor zmienił w salonową lwicę.
Ale najpiękniej malował ją nie mąż, ale inny prerafaelita Dante Gabriel Rossetti. Kochał się w niej całe lata. Platonicznie? Historycy nie są zgodni, ale nawet jeśli Jane miała romans z Rossettim, to - nauczona przez męża także dyskrecji - potrafiła to ukryć tak zręcznie, że do dziś mamy problem z jednoznacznym rozstrzygnięciem. Tak czy inaczej Rossetti kochał ją gorąco i większość kobiet na jego obrazach ma rysy Jane. Oto, jak ją widział:
Piękna? Owszem. Ja jednak wolę pamiętać ją taką, jaką ją widział Rossetti, jako Prozerpinę trzymającą owoc w dłoni, muzę prerafaelitów, której zawdzięczamy ich najpiękniejsze obrazy.
Prerafaelici pieknie malowali, na początku, kiedy byli młodzi. Potem zaczeli strasznie schlebiać mieszczańskim gustom. Koniec końców to im "zawdzięczamy" te kiczowate, wiktoriańskie główki małych dziewczynek, całe w loczkach, malowane na porcelanowych talerzach. Ale Rossetti tutaj, nadzwyczajny...
OdpowiedzUsuń