Dziewczyna, która stała się obsesją Fornasettiego, wcale nie była anonimowa. Portret we francuskiej gazecie był zdjęciem Liny Cavalieri, jego rodaczki, włoskiej sopranistki z przełomu XIX i XX wieku, uznawanej w swoim czasie za najpiękniejszą kobietą świata. Kiedy trochę o niej poczytałam, już się nie dziwię zauroczeniu Fornasettiego. Lina Cavalieri miała niezwykłą buzię, wielki talent i życie jak wyjęte z dziewiętnastowiecznej powieści. Kobiety takie jak ona nie przepadają w historii.
Przychodzi na świat w Boże Narodzenie roku pańskiego 1874 w Viterbo, nieopodal Rzymu. W niebogatej rodzinie pomocnika architekta, która po narodzinach dziecka staje się całkiem biedna, bo ojciec Liny traci posadę. Ledwie dziewczynka odrasta od ziemi, także i ona zostaje wysłana do pracy. Sprzedaje fiołki na ulicach, składa gazety w drukarni, terminuje u krawcowej. Ma zwyczaj śpiewania podczas pracy i już wtedy uderza wszystkich uroda jej głosu. Skłania to nawet matkę Liny do poszukiwań darmowych lekcji śpiewu, ale nic z tego nie wychodzi. Śmierć, najwierniejsza przyjaciółka biedaków, okazuje się szybsza.
Lina ma 15 lat, kiedy oboje rodzice umierają, a ona trafia do sierocińca. Prowadzą go surowe siostry zakonne, a ona czuje się tam tak, jak każda młoda, niespokojna, żywa dziewczyna, spragniona popróbować świata. Przy najbliższej okazji daje nogę, zabierając się z objazdową grupą teatralną. Chce wyrwać się z surowych murów, ale ani się spodziewa, jak szybko z Kopciuszka zmieni się w królewnę.
Wszystkich zachwyca jej śpiew, więc zaczyna śpiewać w kafejkach Rzymu, na początek zbierając datki w kapelusz. Ale piętnastolatka oprócz pięknego głosu ma coś jeszcze, czego nie miało dziecko - uderzającą urodę. Czarne loki, opływające piękną twarz o mlecznej cerze i wielkich oczach, w połączeniu z urzekającym głosem przykuwają uwagę, budzą zachwyt, ściągają publiczność. Wkrótce staje się znaną szansonistką i Rzym przestaje jej wystarczać.
Następnym przystankiem jest Paryż, gdzie tak naprawdę rodzi się wielka kariera pięknej Włoszki - od występów w miejskich kawiarniach, przez sale koncertowe, w tym najznakomitszą Folies Bergère, po deski opery. Lina okazuje się osobą bardzo ambitną. Nie chce śpiewać w restauracjach i kawiarniach, do kotleta, nawet za duże pieniądze. Jej marzą się największe sceny świata. I dopina swego. Przez kilka lat bierze lekcje śpiewu, jej liryczny sopran nabiera głębi i w 1900 roku debiutuje w lizbońskiej operze, śpiewając partię Neddy w "Pajacach" Leoncavalla. Występ jest oszałamiający i w kolejce szybko ustawiają się dyrektorzy innych wielkich scen - Mediolanu, Monte Carlo, Paryża, Petersburga.
Tego samego roku bierze ślub, jak prawdziwy Kopciuszek - z księciem! Rosyjski arystokrata Alexandre Bariatinsky to pierwszy z pokaźnej kolekcji jej mężów. Będzie ich miała czterech, a pomiędzy kolejnymi małżeństwami cały legion kochanków, wśród których znajdzie się także słynny polski bas Adam Didur, z którym zaśpiewa w Warszawie w "Cyruliku sewilskim".
Zaczyna się jej sława jednej z najpiękniejszych (i najbogatszych) kobiet belle époque. W ciągu kilku lat od debiutu gromadzi fortunę. Publiczność wali na jej koncerty drzwiami i oknami. Nie tylko po to, by posłuchać urzekającego głosu, ale też żeby się napatrzeć. Lina ma wielki talent dramatyczny, nie tkwi na scenie niczym kołek, jak większość diw operowych tamtych czasów. Jej role naprawdę poruszają, tchną autentyzmem. No i jak wygląda! Ma nie tylko piękną buzię, ale także doskonałą figurę, wymodelowaną dodatkowo przez gorset. Pamiętajmy, że jest schyłek epoki wiktoriańskiej, czas, gdy kobiety chodzą ściśnięte fiszbinami, jak nigdy wcześniej ani później. Zgodnie z nakazem mody ich ciało ma przypominać klepsydrę. Figura Liny jest klepsydrą idealną - talię ma tak wąską, że można ją objąć dłonią.
Wszyscy więc toną w zachwytach, prześcigając się w wyszukanych komplementach. Słynny włoski pisarz Gabriele D'Annunzio nazywa ją "najdoskonalszym uosobieniem Wenus na Ziemi ", a wydawcy robią kokosy, drukując tysiące pocztówek z piękną Włoszką. Dużo z nich przetrwało do dziś i co charakterystyczne większość jest poznaczona tysiącami nakłuć. A to znaczy, że Lina była też jedną z pierwszych pin-up-girls, że jej zdjęcia masowo przypinali sobie nad łóżkami żołnierze w koszarach czy młodzi robotnicy w swoich warsztatach.
Kariera sopranistki, czyli operowej amantki, z natury rzeczy żywot ma niezbyt długi, ale także po jej zakończeniu Lina świetnie sobie radzi. Zaczyna drugą - specjalistki od kobiecej urody. Otwiera w Paryżu salon kosmetyczny, gdzie wymyśla własne mikstury kosmetyczne. Prowadzi też w gazecie rubrykę z poradami dla kobiet, a w przededniu swoich czterdziestych urodzin wydaje książkę "My Secrets of Beauty". Reklamowano ją jako biblię urody z tysiącem sekretów, które dopomogą przeciętnej kobiecie choć trochę upodobnić się do pięknej Liny. A "sekrety" są różne - od porad, jak "podnieść" (czyli wydepilować) brwi, do podpowiedzi, w czym myć włosy, by były bujne (zalecała benzynę, jak nasza Violetta Villas!).
Trzeba tu dodać, że Lina Cavalieri mogła wiarygodnie wpuszczać w maliny kobiety, przekonane o słuszności jej zaleceń, bo sama miała ten rodzaj urody, który późno więdnie. Długo po czterdziestce zachowała młody wygląd. W 1915 r. dostała nawet propozycję z Hollywood, gdzie właśnie zaczęła rozwijać się kinematografia. Zagrała w kilku niemych filmach, jednak przeszły bez większego echa. Dziewiąta muza promowała własne, młodziutkie gwiazdki.
Ale Lina zawsze miała co robić. Za to ją lubię. Kiedy wybuchła druga wojna światowa, była już dobrze po sześćdziesiątce. Mieszkała w luksusowej willi na obrzeżach Florencji ze swoim czwartym mężem Paolo d'Arvannim. Mogła przeczekać wojnę w spokoju, ale nie chciała. Bardzo się zaangażowała, pracując jako pielęgniarka-wolontariuszka wśród rannych i ofiar bombardowań. A jak umarła? Często opowiadała ze śmiechem w wywiadach, że paryski wróżbita przepowiedział jej kiedyś, że umrze gwałtowną śmiercią. I tak się stało. 6 marca 1944 r nie zdążyła do schronu, uciekając przed pikującym amerykańskim bombowcem.
Zostało po niej niewiele nagrań, ale nie przepadła w otchłani historii. O tak barwnej osobie trudno zapomnieć. W 1955 roku powstał film "Najpiękniejsza kobieta świata", w którym Linę zagrała równie urodziwa Gina Lollobrigda. Kolekcjonerzy na całym świecie ciągle gromadzą pocztówki z jej wizerunkiem. A ona sama dzięki Fornasettiemu wciąż się do nas uśmiecha z wiecznie modnych porcelanowych gadżetów. Najpiękniejsza kobieta świata? Wciąż nią jest.
Dzięki za kolejny długi wpis. Bardzo mi sie podoba ze nie zostawiasz czytelnika z niezaspokojonym apetytem, czytam z prawdziwą przyjemnością!
OdpowiedzUsuńLina jest przepiękna! Można przyglądać się jej godzinami... Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Wy uważam, ze Fornasetti miał wyjątkowo dobry gust. Dziękuję za miłe słowa, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPiekna kobieta pod kazdym wzledem!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Piękna, nawet jak na dzisiejsze standardy.. a to rzadkość :)
OdpowiedzUsuńWidziałam tą twarz z tysiąc razy i wreszcie wiem do kogo należy! Dzięki ;)
OdpowiedzUsuń