sobota, 23 lutego 2013

Dziewczynka, która przeżyła

Harry Potter nie bez powodu był "chłopcem, który przeżył". Skoro jako jedyny odparł atak złego maga, i to już u progu dzieciństwa, było jasne, że czeka go niezwykłe życie. J.K. Rowling naznaczyła swego bohatera blizną w kształcie błyskawicy i obarczyła misją - to on w przyszłości będzie musiał ocalić przed złem staroświecki świat dobrych czarodziejów.
Mary Anning także była "dziewczynką, która przeżyła". Także została cudownie ocalona w dzieciństwie. I także dokonała później niezwykłych rzeczy. Ale w przeciwieństwie do Harry'ego, ona istniała naprawdę. Jej historia również zaczyna się od błyskawicy...
Dzieje się to w roku 1800 na stromych klifach hrabstwa Dorset w południowej Anglii. Tego sierpniowego dnia powietrze jest lepkie od gorąca i wszyscy czekają na burzę, która przyniesie oczyszczenie. Nadchodzi, zrywa się tak nagle, że grupka kobiet na łąkach, zamiast uciekać do domu, chroni się pod drzewem. Może nie chcą biec w ulewny deszcz, bo jedna trzyma w ramionach maleńką dziewczynkę? Stają pod rozłożystym wiązem i.... w potężne drzewo uderza piorun, kobiety giną na miejscu. Ale dziewczynka żyje.

Ta historia staje się lokalną legendą. Wszyscy opowiadają o cudownym ocaleniu piętnastomiesięcznej Mary, córeczki stolarza Anninga, błogosławiąc szczęście w nieszczęściu. Może Pan Bóg w końcu się ulitował nad rodziną biedaków, w której dzieci umierają jedno po drugim? Co prawda śmiertelność najmłodszych jest w owych czasach tak duża, że ledwie połowa dożywa pięciu lat, ale rodzina Annigów przebija nawet te przerażające statystyki. Matka Mary rodzi dziesięcioro, ale dzieciństwo przeżyje ledwie dwójka - Józef i jej najmłodsza, cudem uchroniona przed piorunem.

Mary Anning i jej czarno-biały terrier,
wierny towarzysz wypraw na klify
Trudno dziś nie myśleć o tym ocaleniu w kategoriach metafizycznych, bo wiemy, jaką stratą byłaby jej śmierć. Mary Anning figuruje przecież na liście Royal Society wśród dziesięciu Brytyjek, które miały największy wpływ na historię nauki. To, że się tam znalazła, wygląda na kolejny cud, z których wydaje się utkane całe jej życie. Była przecież dzieckiem biedaków, edukację zakończyła na paru klasach szkółki niedzielnej, cóż ona mogła mieć wspólnego z gronem uczonych! A jednak. Są takie momenty w historii nauki - rzadkie, ale się zdarzają - w których duch czasów nie zważa na dyplomy i studia, dając fory po prostu najlepszym, uzbrojonym w sam tylko talent. Mary trafiła na jeden z nich.

Świat w owym czasie stoi u progu największego przełomu w nauce. Wkrótce ludzi przyprawi o zawrót głowy rewolucyjne dzieło Darwina (metrykalnie ledwie dziesięć lat młodszego od Mary) i jego teoria o pochodzeniu gatunków, o nieustannej ewolucji, której podlega każdy żywy organizm, a ślady tych zmian zapisane są w przyrodzie. Ludzie wkrótce uświadomią sobie, że Ziemia nie ma kilku tysięcy lat, ale miliony razy więcej, że niegdyś zaludniały ją fantastyczne stworzenia i że są na to dowody - fragmenty skał noszą w sobie kształty bajkowych stworów, które tylko czekają, by odkryć je i opisać. Już niedługo narodzi się paleontologia - nauka, która tropi zaklęte w kamieniu ślady życia. Ale zanim to nastąpi, jakby w preludium do tych nowych czasów, ludzi ogarnia moda na kolekcjonowanie skamieniałości. Zaczyna się pod koniec osiemnastego wieku, a w czasach dzieciństwa Mary przeżywa swoje apogeum.

W Lyme Regis, nadmorskiej mieścinie na klifach, gdzie mieszka dziewczynka, okazów dla miłośników skamielin jest wyjątkowy dostatek (znajdowane są tam do dziś, a samo miejsce nazywane jest wybrzeżem jurajskim). W zalewanych wodą skałach co i rusz trafia się piękny kamień z zastygłym szkieletem dziwacznego stworzenia. Bogacze, którzy przyjeżdżają tu na wakacje, uwielbiają zwozić do swych luksusowych domów takie pamiątki z podróży. Za piękną sztukę nie wahają się sypnąć groszem. Dlatego miejscowi biedacy, w tym ojciec Mary, też zaczynają zwracać uwagę na te "osobliwości", jak je nazywają. Wynajdują je na klifach, a potem układają przed drzwiami domów, czekając na chętnych. Annig często wyprawia się na urwiska, zabierając dzieci do pomocy. Potem dzieci chodzą już same - ojciec Mary umiera, gdy dziewczynka ma ledwie 11 lat, odtąd z bratem i matką zdani są tylko na siebie. I na klify, które nagle stają się dla nich miejscem, od którego zależy ich byt.
Kamieniste wybrzeże jurajskie w południowej Anglii, gdzie Mary szukała swoich "kamiennych ryb" 

Na szczęście Mary szybko odkrywa w sobie talent do tropienia skamielin. Ewidentnie ma do tego nosa. Nie tylko wie, gdzie ich szukać, potrafi też idealnie dopasowywać odnajdywane fragmenty - intuicyjnie robi to, co innym zajmuje całe lata studiów. Niedługo po śmierci ojca natrafia na znalezisko, z którego jest naprawdę dumna. Właściwie robi to do spółki z bratem, bo on pierwszy znajduje wielki, ponadmetrowy fragment czaszki jakiegoś niezwykłego stworzenia. Ze wszystkich znanych istot najbardziej przypomina dzieciom krokodyla, więc tak go nazywają. Ta czaszka wciąż jednak nie daje Mary spokoju. Patrząc na nią, dziewczynka ma jakąś dziwną pewność, że tam, w skałach, tkwi coś więcej, że trzeba do nich wrócić po sztormie, który je naruszy, a wtedy, być może odsłonią coś jeszcze.

Fragment szkieletu pierwszego ichtiozaura,
odnalezionego przez Mary
Mary pamięta dobrze to miejsce i kilka miesięcy później wraca na klif. Nie myliła się - jest coś więcej! W skałach tkwi imponujący, kilkumetrowy szkielet ich "krokodyla"!  Jest tak wielki, że rodzina musi zatrudnić robotników, by dali radę ostrożnie go wyłuskać. Udaje się, a dziewczynka nie posiada się ze szczęścia, bo miejscowy dziedzic płaci za jej znalezisko zawrotną sumę - całe 23 funty! A my dziś wiemy, że w ten oto sposób dwunastoletnia Mary trafia do galerii naukowych odkrywców. Znajduje bowiem pierwszy w historii kompletny szkielet ichtiozaura, morskiego jaszczura sprzed dwustu milionów lat. Kamienny olbrzym zostaje publicznie pokazany w Londynie, gdzie robi furorę, a gazety trąbią o epokowym znalezisku. 

Mary nie ma o tym bladego pojęcia. Tak jak i świat nie ma pojęcia o Mary. Nikomu nawet nie przychodzi do głowy, by nazywać odkrywcą jakiegoś wiejskiego szkraba, który przypadkowo napatoczył się na wspaniałą skamielinę. Ale czy dziewczynce w ogóle na tym zależy? Dla niej liczy się to, że na wybrzeża południowej Anglii ściągają następni kolekcjonerzy, którzy chętnie zapłacą za jej dziwne, kamienne ryby.

Plezjozaur odkryty w 1821 r.
Jednak to, co odnajdzie w późniejszych latach, dziś każda encyklopedia nazywa kolejnymi wielkimi odkryciami. Wymieńmy najważniejsze: Mary znajduje jeszcze dwa inne gatunki ichtiozaurów, a w roku 1821 wyłuskuje ze skał szczątki pierwszego w historii szkieletu plezjozaura, gigantycznego wodnego gada sprzed setek lat. 
Niezwykłe znaleziska Mary stają się sławne. Ale ona sama - choć już przecież nie dziecko - nadal jest anonimowa. Niezwykłe skamieniałości są przedmiotem oględzin na posiedzeniach Towarzystwa Geologicznego, ale wygląda to tak, jakby te fantastyczne okazy co najmniej spadały z nieba. Jako ofiarodawcy występują bogaci kolekcjonerzy, ale o tym, kto je znajduje, oczyszcza i składa w całość - o tym albo się milczy, albo co gorsza zasługi Mary inni zapisują na swoje konto.

Mary przy pracy (akwarela z epoki)
W końcu to się zmienia, ale wcale nie dlatego, że Mary zabiega o uznanie. Jest po prostu najlepsza. Praca na klifach przestaje być dla niej tylko źródłem zarobku, staje się pasją. Ma setki trafnych uwag na temat anatomii zastygłych w kamieniu stworów, opisuje je z inteligencją badacza, a nie amatora "osobliwości". Geolodzy już nie tylko bazują na jej odkryciach, przyjeżdżają się od niej uczyć i razem z nią opisywać nowe gatunki. Ale najgorszą robotę, na klifach, Mary wykonuje sama. Wyprawia się na kamieniste plaże niezależnie od pory roku i pogody, zapuszcza się pod strome zbocza i napęczniałe od wody skały, które w każdej chwili grożą osunięciem. To niebezpieczne wyprawy i z jednej Mary cudem uchodzi z życiem (znowu!), tracąc przy tym w osuwisku ukochanego towarzysza swoich wypraw, czarno-białego terriera.
Akwarela namalowana w 1830 r. na podstawie skamieniałości znalezionych przez Mary

Dziś Mary Annig jest nazywana "paleontologiem wszechczasów", a jej odkrycia uznaje się za kamienie milowe w rozwoju tej nauki. Ale te zaszczytne opinie przyszły dopiero po jej śmierci. Wcześniej nikt się specjalnie nie palił, żeby oficjalnie uznać ją za badaczkę. Jedna z organizacji naukowych przyznała jej niewielką pensję i to by było na tyle. Kiedy w końcu londyńskie Towarzystwo Geologiczne łaskawie postanowiło włączyć ją w poczet swoich członków (tylko honorowych, bo przecież prosta kobieta niegodna stać w jednym rzędzie z profesurą!), Mary już tego nie doczekała. Umarła kilka miesięcy przed tą decyzją, w wieku 47 lat. Tym razem cudu nie było. Czy to znak, że czasem łatwiej przeżyć uderzenie pioruna niż małość swoich własnych bliźnich?

(Portret na początku tekstu to "Ciekawska dziewczynka" Jean-Baptiste Camille Corota.
Źródło wszystkich zdjęć i ilustracji: Wikimedia)

18 komentarzy:

  1. Joanna Myszkowska23 lutego 2013 14:56

    Przeczytałam jednym tchem. Skąd Ty znajdujesz takie bohaterki? Chociaż byłam nie jeden raz w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, nigdy nie słyszałam o Mary Anning! Od dziś będę inaczej patrzeć na szkietety dinozaurów. Dziękuję, dziękiuję, dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziekuję. Uwielbiam, jak ktoś czyta jednym tchem!

      Usuń
    2. O Mary Anning jest świetna powieść - "Dziewczyna z muszlą" Tracy Chevalier.


      Usuń
  2. Bardzo ciekawy wpis, nie wiedziałam o istnieniu tej pani :) Wielkie dzięki, będę rozsyłać dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kobiety maja nosa, zawsze o tym wiedzialam /smiech/
    Serdecznsci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mają nosa, dużo samozaparcia i w końcu wygrywają.
      Dzięki, że tu wpadasz.
      Serdecznie pozdrawiam

      Usuń
  4. Chcialabym kiedys poznac "Twoim jezykiem" historie Ewy Braun.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to jest wyzwanie. Może kiedyś i do niej się przymierzę.

      Usuń
  5. Niesamowita historia, której bez Ciebie nigdy bym nie poznała! Tak strasznie się cieszę, że na Ciebie trafiłam, bo masz niesamowity dar opowiadania i zmysł do wybierania bohaterek :)W historii Mary bez wątpienia coś magicznego- przywodzi mi na myśl dzieciństwo gdy znaleziony turkuć podjadek był dla mnie jaszczuro-smokiem, a oglądanie national geographic z latarką pod łóżkiem (na moją obronę było dość wysokie, a ja, najwyraźniej, lubiłam małe przestrzenie)zachęcało do marzeń o zostaniu paleontologiem. Gdyby w choć jednej z tych książek (książki o dinozaurach dla dzieciaków, bogato ilustrowane, wbrew wszelkim pozorom naprawdę edukacyjne- byłam potem w stanie rozpoznać bez problemu te w parku jurajskim ;p) Mary była wspomniana może moja fascynacja minęłaby później? Bo co jak co ale ta historia naprawdę inspiruje :)
    pozdrawiam
    eczytelniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesamowite, że to napisałaś, bo dla mnie pisanie tego bloga też jest jak powrót do dzieciństwa. Najbardziej lubiłam słuchać opowieści – bardziej niż książki, bardziej niż tv. Na szczęście w rodzinie było parę osób naprawdę w tym dobrych…

      Usuń
  6. Szczęściara! U mnie książki i niezawodna mama :) Mnie ciągnęło do tych z dreszczykiem, trochę niesamowitych-nie z tego świata, ale dzięki temu blogowi stanowczo mogę stwierdzić- to dlatego, że nie trafiała na prawdziwe takie jak Twoje! :D Jak już cię wydamy to zgłaszam się po autograf koniecznie!

    eczytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy to nie Mary Anning jest bohaterką książki "Dziewczyna z muszlą" Tracy Chevalier ?
    pozdrawiam, podziwiając Twoje nadzwyczajne notatki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, o czym zresztą dowiedziałam się juz po napisaniu tego posta. Tej akurat książki Tracy Chevalier nie znam, a moja ulubona to "Spadające anioły".

      Usuń
    2. A miałam napisać właśnie o książce, ale widzę, że już wpis jest:)
      Bardzo ciekawy blog:)
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Witam serdecznie nową Czytelniczkę! Pozdrawiam

      Usuń
  8. Historie taka jak ta uczą, choć zapewne tylko tych, którzy mają otwarty umysł, nie zaśmiecony stereotypami, przesądami, seksizmem (a tacy bywają na świecie bez względu na epokę i kulturę), że kobiety w niczym nie ustępują mężczyznom a ich wielowiekowe poniżenie i droga przez mękę, aby cokolwiek osiągnąć, zaistnieć, być szanowaną, powinna w końcu być docenioną, tak jak należy. Tylko czy zmieniający się w tej chwili Zachód na Pd-Wschód, pójdzie właściwą ścieżką?
    Dzięki za piękną historię Mary, pokrzepia bardziej niż łyk cynamonowej kawy, za którą przepadam. :)

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że w końcu się to zmieni, choć jeszcze sporo pisania przed nami. Dzięki za kawowy komplement, ja piję z kardamonem...

      Usuń