Charlotte Brontë na jedynym zdjęciu. Zrobiono je w 1854 r., na rok przed jej śmiercią |
Opowiadałam już tu historię utalentowanych dzieci pastora Brontë, z których ledwie czworo dożyło wieku dorosłego. Ale dojrzałości - tylko Charlotte. Jakiś czas temu, czytając o niej, odkryłam ze zdumieniem, że wyszła za mąż. Jako jedyna z rodzeństwa. W dodatku, choć małżeństwo było krótkie, była w nim szczęśliwa. Ale ta wiadomość w ogóle nie zagnieździła się w umyśle przeciętnego czytelnika-szaraka. Jest zresztą sprzedawana mimochodem - niemal w tym samym zdaniu do informacji o ślubie pisarki, dodaje się, że jej małżeństwo trwało niespełna rok, bo szybko umarła. Nie tak młodo jak siostry, ale jednak młodo, jak Chopin - miała tylko 38 lat.
Czyli wszystko potoczyło się tak, jak w najlepszej gotyckiej powieści. Możemy załamać ręce: ach, co za historia! Trzy siostry z wichrowych wzgórz, żyjące w cieniu śmierci, na plebanii zagubionej wśród wrzosowisk północnej Anglii, po których hula dziki wiatr, i opowiadające stamtąd porywające historie o wielkiej miłości, której same nigdy nie doświadczyły. Ale przecież na tym polega siła wielkiego talentu!
No, czy nie piękna historia? Biografia sióstr Brontë podnieca nas niemal tak samo, jak ich ich książki. Też doczekała się kilku ekranizacji, w których kulminacyjne momenty wyznaczają narkotyczno-alkoholowe ekscesy Branwella, brata utalentowanych sióstr, potem jego śmierć, za którą jak po sznurku idą kolejne - najpierw chorej na suchoty Emily, potem Anny. Cała trójka, jak na prawdziwych romantyków przystało, umarła przed trzydziestką. Została tylko Charlotte.
Charlotte na rysunku George'a Richmonda, 1850 |
Dla dzisiejszych czytelników największa jest Emily. I tak pięknie pasuje do romantycznej biografii! Oto dziewczyna o nieokiełznanej wyobraźni na rok przed śmiercią wydaje swoją jedyną powieść, szalone "Wichrowe wzgórza", wprawiając w osłupienie czytelników. Uznają książkę za brutalną i kontrowersyjną, a co najmniej niesmaczną. Zmienią zdanie dopiero wiele lat później, kiedy przez świat przetoczy się już gorączka romantyczna. "Wichrowe wzgórza" staną się jednym z jej symboli. A życie sióstr Brontë przejdzie do romantycznej legendy. Legiony biografów pochylą się nad mieszkankami plebanii w Haworth, prześwietlając ich losy, szukając melodramatycznych szczegółów i miłosnych dramatów.
Ale niewiele ich znajdą. Będą musieli poprzestać na domysłach. Tak narodzi się mit o wielkiej, niespełnionej miłości Charlotte, nieszczęśliwie zakochanej w swoim nauczycielu.
Constantin Heger |
Arthur Bell Nicholls |
Arthur kochał się w najstarszej pannie Brontë od dawna. Ale zebrał się na odwagę i oświadczył dopiero wtedy, gdy została już w Haworth sama, tylko z ojcem. I ze swoją sławą. Po wydaniu "Jane Eyre" wybuchła jej popularność, a ścieżki na wrzosowiskach nie były już puste jak dawniej, bo ciągnęły nimi rzędy czytelników i wielbicieli chcących zobaczyć autorkę ukochanych powieści. Były wśród nich także literackie znakomitości, jak pisarka Elizabeth Gaskell, która potem przygotuje pierwszą biografię Charlotte, wydając ją zaledwie dwa lata po jej śmierci.
Pastor Brontë wpadł w prawdziwą wściekłość, usłyszawszy, że nieudaczny podwładny ma apetyt na jego sławną córkę. Wysłał Nichollsa na parę miesięcy na przymusowy urlop, żeby ochłonął. A Charlotte? Ona nie odrzuciła go jednoznacznie. Może dlatego, że miała już 37 lat i wiedziała, że to ostatni moment na małżeńskie szczęście. A może po prostu dostrzegała w nim coś, co umknęło uwadze ojca, a potem biografów? Tak czy inaczej w listach pisanych z przymusowego wygnania pan Nicholls potrafił ją do siebie przekonać. Przyjęła jego oświadczyny.
I niespodziewanie - nawet dla siebie samej, co widać w jej listach - znalazła w tym związku spełnienie. Z miesiąca miodowego w Irlandii wróciła szczęśliwa. Rozkwitła w roli żony. Wreszcie prowadziła zwyczajne życie, znajdując spokój przy troskliwym, czułym mężu.
Spokojnie, niedługo. Bo czy takie zwyczajne życie mogłoby pasować do panny Brontë? Przecież romantycy umierają młodo! I nie lokują uczuć w osobach nudnych wikarych!
Charlotte umiera, będąc w pierwszych miesiącach ciąży. Nie wiadomo, dlaczego. Jedni mówią, że na skutek odwodnienia, inni, że na tyfus, jeszcze inni, że zabiły ją suchoty, tak jak jej siostry.
Arthur zostaje z jej ojcem aż do jego śmierci. Towarzyszy mu wiernie, chroniąc przed ciekawskimi, torując drogę do kościoła przez gęstniejące tłumy turystów, ściągających już wtedy z całej Anglii, by zobaczyć dom sławnych sióstr. Potem będzie wiernym strażnikiem pamiątek, które dziś można oglądać w zamienionej na muzeum plebanii w Haworth. To on przechował najbardziej znany portret sióstr, namalowany przez Branwella.
Główna ulica Haworth dziś przypomina zatłoczony deptak (Żródło: Wikipedia) |
Pierwsze polskie wydanie ""Profesora" przygotowało wydawnictwo MG |
Nigdy nie słyszałam o związku Charlotte z tym panem Nicholsem. Twój blog to dla mnie kopalnia wiedzy! Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie masz pojęcia, jak się cieszę, czytając Twoje słowa. Dziękuję, pozdrawiam również
UsuńLepiej nie mogłaś rozpocząć mi tygodnia - jesień znów rzuciła mój mózg na Wichrowe Wzgórza i niechybnie pozostanie tam do wiosny. A Ty mi będziesz pisać i pisać, a ja Cię będę czytać i czytać:)Serdeczności
OdpowiedzUsuńMam tylko nadzieję, że nie zdołuję Cię zanadto, bo jesienią też wpadam w ponure, gotyckie klimaty, co ani chybi znajdzie tu odbicie. Pozdrowienia!
UsuńCiekawy tekst, ale zakradł się jeden błąd rzeczowy. Pierwsza po Branwellu umarła Emily (w grudniu 1848), a dopiero potem Anne w maju 1849. Pozdrawiam. Michał.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, zamieniłam Emily z Anną, już prostuję, dziękuję i pozdrawiam
UsuńWłaśnie trafiłam na ten wspaniały wpis. Ale jedna rzecz się nie zgadza, co oczywiście nie jest Twoją winą (raczej winą internetów, które źle podają) - to pierwsze zdjęcie nie jest niestety zdjęciem Charlotte. To jej przyjaciółka - Ellen Nussey. Nie mamy potwierdzonych zdjęć Charlotte ani jej sióstr. Ale znaleziono zdjęcie, które może je przedstawiać: https://40.media.tumblr.com/e9e78b17b8b9972486a2079dbced9551/tumblr_n4fkbneArt1qmz4rgo1_500.jpg
OdpowiedzUsuńChoć pewnie nigdy się nie dowiemy, czy to rzeczywiście one.