czwartek, 17 października 2013

77 postów Anki S.

Hej, Anno, co za szkoda, że nie urodziłaś się trzysta lat później! Dziś byłabyś królową blogosfery! Wszystkie pękałybyśmy z ciekawości, otwierając Twój kolejny post. Co tam nowego wywinął Ezop, Twój niewydarzony małżonek? Znów chciał podpalić kościół, bo pchły go w nim obsiadły? A może po raz kolejny narobił Ci wstydu, opowiadając, że ma żonkę, która za jednym posiedzeniem wychyli siedemdziesiąt kieliszków wina? 
Trzymałybyśmy kciuki, żeby w końcu udało Ci się posłać go w diabły! Wow, Anno, dziś nie czułabyś się taka opuszczona i samotna. Wszystkie byłybyśmy z Tobą! 
Anna na portrecie z epoki
Anna ze Stanisławskich Zbąska. Znacie ją? Ja odkryłam ją całkiem niedawno, choć studiowałam polonistykę i powinnam przynajmniej mieć pojęcie, że istniała. Żyjąca w XVII wieku Anna uchodzi za - cytując Wikipedię - „najdawniejszą znaną polską poetkę”. A tam, zaraz poetkę. W tym, co pisała, poezji niewiele, za to dużo prozy. Wspaniałej prozy życia. 

Anna po prostu jako trzydziestokilkuletnia kobieta spisała swoją historię w wierszach, które, owszem, rymują się, ale to by było na tyle, jeśli chodzi o poezję. Nie posiadała talentu do piętrowych metafor, ale jak sądzę, wcale jej nie zależało, by stworzyć epicki poemat. Ona miała po prostu zwykłą, babską potrzebę przelania na papier swoich losów, taką jaką mamy my, piszące pamiętniki i blogi. W jej zapiskach nie rymy są ciekawe, ale kobiece życie. Zaskakująco nam bliskie, choć zagubione w studni czasu.

Nazywa się to „Transakcyja albo opisanie całego życia jednej sieroty przez żałosne treny od tejże samej pisane roku 1685”. Owych trenów jest 77, zaś autorka nie bez powodu wybrała żałobną formę: 

„Nie dziwuj się, żem taki tytuł książce dała,
żem ją przez treny opisować chciała,
Bo życie ludzkie jednem trenem sądzę;
kto czytasz, wybacz, jeżeli w tym błądzę!”

Czytam i wybaczam, bo nielekkie miałaś życie, kobieto! A teraz pozwól, że opowiem je razem z Tobą i siedemnastowiecznymi malarzami, którzy zostawili zaskakująco dużo obrazów pokazujących codzienność Twoich czasów. Ruszajmy w podróż.

Jan Vermeer, Lekcja muzyki, ok. 1659-1664
Anna Stanisławska pojawia się na świecie między rokiem 1651 a 1654. Ma to szczęście, że w magnackiej rodzinie, która zapewnia swoim członkom pełny talerz, jednakowoż żadnych gwarancji osobistego szczęścia. Anna ma ledwo trzy latka, gdy zaczyna się pierwszy tren jej życia - umiera jej matka. 

Żwawy tatuś pozbywa się kłopotliwego maleństwa, oddając je na wychowanie do dominikanek, a sam szybko żeni się po raz drugi. Anna tymczasem pędzi życie za klasztorną furtą, ucząc się tego, co przystało pannom z dobrych domów: haftu, prowadzenia gospodarstwa, może bierze lekcje muzyki, na szczęście nabywa też swobody w księgach, za co jesteśmy wdzięczni, bo zostawi nam potem coś od siebie. No i czeka aż rodzina sobie o niej przypomni.

Przypomina sobie, gdy dziewczyna kończy 16 albo 17 lat. Osiąga wiek stosowny do małżeństwa i jest gotowa, by złapać męża, który pomnoży rodzinne dobra. Oczywiście Anna przy wyborze męża nie ma nic do gadania. Może się tylko modlić, by ojciec z macochą nie znaleźli jej jakiegoś safanduły. Niestety, wybierają okropnie.

Willem Pieterszoon Buytewech, Zaloty, 1616-1620
Kiedy Anna wraca do domu, czeka na nią Jan Kazimierz Warszycki. Patrzy na niego i własnym oczom nie wierzy. Nie umie powstrzymać okrzyku: „A na cóż ja nędzna żyję?!” Bo narzeczony nie dość, że odrażająco brzydki, to regularny idiota („boć cokolwiek tylko powie, każdy widzi, że źle w głowie”). Jedynym jego atutem jest, że to krakowski kasztelanic, majętny i z dobrego rodu. Ale co po tym młodziutkiej Annie? 

Próbuje walczyć. Płacze, błaga ojca, by jej takiego męża oszczędził, ale kto by jej słuchał! „Już wesele naznaczają, intercyzy spisywają!”. Ubijają ślubne interesy, a dziewczyna w ciężkim żalu. Jej „podobniej o pogrzebie myślić trzeba albo niebie, niż gotować na wesele”. No, ale czy ma inne wyjście?

Wesele urządzają w domu, z czego Anna rada, bo wstyd jej publicznie prezentować takiego pana młodego. Połyka łzy podczas uroczystości: „Biskup stułą wiąże ręce. O, w jakiej teraz jest męce serce, które czym się brzydzi, towarzyszem sobie widzi!”.

Jan Vermeer, Dama i dwóch panów, ok. 1662
I tak zaczyna się ten okropny rok, który Anna spędzi z Ezopem, jak nazywa męża z powodu jego wyglądu (grecki bajkopisarz Ezop był ponoć brzydki jak noc). Śmieję się, kiedy czytam o jego wyskokach. Anna też chichocze. Choć przyznaje: „mnie się coraz serce kraje, widząc jego obyczaje”, to i u niej „śmiech na pół z żałością”. Zdrowa wesołość pozwala znieść codzienność z mężulkiem-wariatem, w którego podgolonym łbie aż buzuje! 

Chce palić baby po wioskach, bo ściągnęły deszcz i suknie mu zmokły, takoż księdza, bo w kościele pchły go oblazły. Wykazuje się osobliwą logiką szaleńca, co przyprawia Annę o paroksyzmy śmiechu. Dlaczegóż to niemiła mu służba wojskowa, którą za zaszczyt uważa cała młoda szlachta Rzeczpospolitej? No bo przecie może na wojnie zginąć! A wtedy marny jego los, bo… srogi ojczulek bez dwóch zdań obije go kijem! („Pewnie by mię ojciec witał, a po bokach kijem chwytał”).

Okej, może to i zabawne. Ale jak długo inteligentna dziewczyna wytrzyma farsę zamiast małżeństwa? „Jakoż dalej pędzić lata? Czyż ja z nim zażyję świata?” - pyta sama siebie. Żadnych radości w tym związku, bo i w sypialni z Ezopa nie ma pożytku. Zabawia się „swoimi klejnotami”, a nie z młodą żoną, o czym Anna pisze bez najmniejszej pruderii i zahamowań. Postanawia więc zrobić to, co i my dziś: wziąć z idiotą rozwód.

Jan Steen, Poranna toaleta, 1663
Ojciec Anny już nie żyje, dziewczyna musi radzić sobie sama. „Żadnych postrachów nie boję, o honor i wolność stoję!” - zapowiada dzielnie i udaje jej się poprowadzić sprawę znakomicie! Szuka pomocy u swego możnego krewnego, hetmana Sobieskiego, który radzi jej, by naprawiła stosunki z nielubianą macochą. Wszak ona będzie ważnym świadkiem w czasie kościelnego procesu rozwodowego. 

Anna chowa dumę do kieszeni, układa na nowo stosunki z macochą i planuje sprytne posunięcie. Głównym powodem rozwodu nie będzie szaleństwo męża, ale „przymuszenie ojca”, który jako żywo nie może niczemu zaprzeczyć, bo od dawna leży w grobie. Wszystko idzie jak po maśle. Nie mija kilka miesięcy i Anna znów jest wolna. Co prawda, nie na długo.

Młoda, ładna i posażna dziedziczka to łakomy kąsek na siedemnastowiecznym rynku małżeńskim - zalotnicy ustawiają się w kolejce na samą wieść o staraniach o rozwód. Dziewczynie jednak się nie spieszy: „Żem się dopiero wybiła z niewoli tej, w którejm była, jeśli jeszcze w gorszą wpadnę, czyż ja swoją dolą zgadnę?” - pyta sceptycznie, zerkając jednak kątem oka na kandydatów. 

Jeden jej się podoba - Jan Zbigniew Oleśnicki, młody, bezdzietny wdowiec. Co prawda, krążą o nim brzydkie plotki, że rozpustnik, a swoją pierwszą żonę otruł, ale serce Anny szepce, by nie dawać im wiary. O niej zresztą też rodzina Ezopa rozpowiada, że jest złośnicą i pijaczką, ale Jan kompletnie to lekceważy. Oboje przypadają sobie do gustu i nie chcą długo czekać. Biorą ślub.

Cornelis de Man, Para grająca w szachy, druga połowa XVII wieku
Anna jest zakochana. I po raz pierwszy w życiu naprawdę szczęśliwa. Zdaje się, że trafiła idealnie, bo w ukochanym znalazła też przyjaciela i partnera, skoro pisze: „Równo sobie pomagają, gdy żal i pociechy mają” i konkluduje: „Jedna wola, jedno zdanie, gdzie obopólne kochanie”. Temu mężowi również znajduje starożytny przydomek, jak kiedyś pokracznemu Ezopowi, ale tym razem to „Flawonijusz miły”, bóg ciepłego zachodniego wiatru, zwiastun wiosny.

Ta wiosna w życiu Anny trwa ledwie kilka lat. Jesteśmy przecież w siedemnastowiecznej Polsce, gdzie wojna goni wojnę, a Jan Oleśnicki nie należy do mężczyzn, którzy migają się od służby publicznej. Anna jest zresztą bardzo z tego dumna. „Obrady żadne bez niego nie są; sejmiku żadnego” - chwali się, dodając, że mąż „przy swojej młodości, wie, jak stawać przy wolności”.

Willem Cornelisz Duyster, Żołnierze grający w karty, ok. 1620

No i Jan staje w sławnych bitwach u boku hetmana, a potem już króla Jana III Sobieskiego. Ma swój udział w chocimskiej wiktorii („Poszczęścił mu Bóg imprezę”, cieszy się Anna), ale z wojny z Turcją wraca chory. Zapada na jakąś zarazę przywleczoną z obozu i umiera na rękach żony. „Któżby to mógł zgadnąć komu, że cię śmierć czeka w twym domu! Nie tu na Marsowym polu, gdzie jej czekasz przy tym boju?!” - krzyczy zrozpaczona Anna. Miesiącami nie może się pozbierać po tym ciosie, leży w łóżku niemal bez życia, modląc się o śmierć dla siebie.

Jan Steen, Wizyta doktora, 1658-1662
Ale to jest XVII wiek, nie zapominajmy. Wtedy śmierć, zwłaszcza żołnierska, jest powszednia jak kromka chleba. Do Anny, po niedługim okresie żałoby, znów ruszają konkurenci. Jednak ona nie chce. Upiera się, że jej „wolność w wdowim stanie miła” i nie zamierza ryzykować, że znów trafi się jej jakiś Ezop. Jest zamożna, a z zarządzaniem majętnościami radzi sobie nad podziw dobrze („swego wziąć nie dam i gwałtem - nie próbować choć i żartem”, deklaruje buńczucznie) i zmieniać zdania nie zamierza.

Ale oczywiście w końcu je zmieni. Rodzina, przyjaciele, nawet król i królowa bardzo naciskają: jest wciąż młoda, szkoda „wiek trawić w żałości”, no i przecież jeszcze nie doczekała się dzieci! Może więc spojrzy łaskawszym okiem na kolejnego wdowca, Jana Stanisława Zbąskiego, który nieba by jej uchylił?

Anna całe trzy lata opiera się jego zalotom. Wciąż hołubi pamięć o zmarłym mężu i ewidentnie bardzo jej w smak wdowia niezależność. Szczerze wyznaje, że miło nie mieć nad sobą żadnej zwierzchności, samej decydować i wydawać rozkazy. Zbąski jednak nie odpuszcza, a krew nie woda. 

Któregoś dnia, żegnając go po wizycie, Anna patrzy, jak dosiada konia i serce jej się budzi. „Tuż Wenus, strzałą rzuciła, gdyś go na konia wsadziła” - napisze i dodatkowo dopowie prozą: „Że na koniu dobrze siedział, z tego mi się lepiej podobał”.

Rembrandt, Jeździec polski, ok. 1655-57

No więc jest trzeci ślub i trzecie małżeństwo. Mimo obaw Anny okaże się ono równie udane jak poprzednie. Sama się dziwi: „Bom się już nie spodziewała, ażbym tak ukochać miała”. Jan numer 2 sprawdzi się zarówno jako mąż, jak i przyjaciel. W chwilach radości i smutku, bo Anna przeżyje jedne po drugich, gdy zajdzie w ciążę i kiedy poroni. Nie bez powodu napisze potem swoją autobiografię w żałobnych trenach. Bo niestety, ten kolejny dobry rozdział jej życia też będzie krótki i też skończy się łzami.

Przed nami bowiem wielka siedemnastowieczna bitwa, ta najsławniejsza, pod Wiedniem. Jan oczywiście rwie się w pole, choć Anna - jakby przeczuwając najgorsze - stara się go od tego odwieść. „Prawiem się w łzy rozpuściła” - pisze. Ale on, choć też spłakany, rusza z królem Sobieskim. 

Zostaje ranny, dostaje postrzał w nogę, niegroźny, jak zapewniają medycy. Jednak Anna jest pełna lęku („serce moje czuło ten postrzał dzień prawie”). Wie, że nie powinna czekać na powrót męża, tylko ruszyć mu na spotkanie. No więc śpieszą do siebie - on wraca do niej, ona jedzie do niego, ale nie zdążą się spotkać. W ranę wdaje się gangrena, Jan umiera, nim zdąży zobaczyć Annę.

„Do czytelnika książki
Teraz nie żyję, lecz jakbym umarła,
Bom, jak pociechy, tak smutki zawarła:
W zimnem grobowcu one już złożyła.
Ani się cieszyć, ni będę smuciła”.

Tak kończy Anna swoją opowieść, którą spisała dwa lata po śmierci Jana. Już nie wyszła za mąż, pozostała sama przez ostatnie dwadzieścia lat swego życia. Wiemy, że do końca była bardzo aktywna - sprawnie zarządzała majątkiem, udzielała się charytatywnie, wspomagała zakony, fundowała kościoły. Ale jaka wtedy była? Z czego się śmiała? Co czuła? Żałuję, że tego się już nie dowiem. Mam tylko nadzieję, że pisanie tej autobiografii przyniosło jej spokój, tak jak mnie sprawiło radość jej czytanie. 

Dzięki Anno, że spisałaś swoje życie. Czasem miło jest poczuć, że stulecia nie mają znaczenia. Minęło trzysta lat, a przecież wciąż Cię rozumiem.
Pozdrawiam.
Twoja czytelniczka z XXI wieku.

Jan Vermeer, Pisząca list, ok. 1671
Źródła: Dariusz Rott, Kobieta z przemalowanego portretu, Katowice 2004
„Transakcyję…” można przeczytać w całości na:http://www.wbc.poznan.pl
Zdjęcia: Wikimedia Commons, Web Gallery of Art