Och, jak by chciała pofrunąć! Polecieć jak ptak, prosto w wełniane chmury, poczuć wiatr we włosach, zobaczyć krańce Ziemi! Wysoko, wysoko! Każdy o tym marzy. To dlatego dzieci wspinają się na drzewa, a dorośli na szczyty gór. Ale przecież można oderwać stopy od ziemi, naprawdę zawirować w przestworzach! Ta tęsknota tkwi w niej, odkąd pamięta. Kiedy miała cztery lata, przerażeni rodzice ściągali ją z balkonu, stojącą z rozłożonymi ramionami, gotową do skoku. Ale teraz, jako piętnastolatka, już wie, jak pofrunąć, obserwuje ten cud każdego dnia.
Gdy tylko lekcje się skończą, wsiada na rower i gna za miasto, na lotnisko, na rogatki Jeleniej Góry. Tam jest sławna szkoła szybowcowa, w której krzątają się grupki młodych mężczyzn zajętych tym, o czym ona śni po nocach. Może godzinami gapić się, jak przygotowują swoje powietrzne statki, podobne do ogromnych białych ptaków, jak startują i ze świstem wzbijają się w powietrze. I ma nadzieję - więcej, jest najzupełniej pewna - że sama też tak poleci.
Nieważne, że jest mała, chuda i pasuje do tych wysportowanych mężczyzn jak pięść do nosa. Nieważne, że wszyscy jej mówią: nie masz szans! Ten sport wymaga odwagi, siły i męstwa, na jakie kobiety nie stać! Słucha ich, kiwa grzecznie głową, ale ani myśli się poddać. Wymarzyła już sobie własne życie i dobrze wie, jak będzie wyglądać – zostanie lekarzem, jak tata, ale latającym lekarzem, w Afryce! Dotrze do tych najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących, niosąc im pomoc i ulgę w cierpieniu, niczym skrzydlaty anioł.
Jak myślicie, uda jej się? I tak, i nie.
Początki wyglądają obiecująco. Piętnastolatka dorasta, robi maturę i wierna swemu marzeniu zapisuje się na studia medyczne, ale wcześniej - do szkoły szybowcowej. Jest wśród kursantów jedyną dziewczyną. Patrzą tam na nią, jak na raroga, parskając na boku i wymieniając kpiące uśmieszki. 154 cm wzrostu i 45 kilo wagi. I toto się rwie do pilotowania szybowców? Ale po paru tygodniach uśmiechy gasną, a kpiny zastępują pełne niedowierzania spojrzenia. Bo dziewczyna ma talent! Niezwykły! Skomplikowane manewry chwyta w lot, nic nie stanowi dla niej przeszkody, a nerwy ma jak ze stali. Jest tak dobra, że sam szef szkoły bierze ją na indywidualne lekcje. Po cichu gadają, że trafił im się prawdziwy diament, który po oszlifowaniu będzie brylantem pierwszej wody. Ona ma zadatki na prawdziwego asa!
Jak myślicie, uda jej się? I tak, i nie.
Co to za biografia, spytacie, złożona z samych niejednoznaczności? Osiągnęła coś w końcu ta panna czy nie? Sęk w tym, że odpowiedź nie jest prosta i zaraz będzie jasne, dlaczego. Czas przedstawić moją bohaterkę. Jest nią Hanna Reitsch, niemiecka pilotka, zaliczana dziś do stu największych postaci światowego lotnictwa. I nazywana ulubioną pilotką Hitlera.
Aż chciałoby się westchnąć: czemuż ta brzydka historia tak brutalnie tratuje takie piękne dziewczęce marzenia? Niestety, Hanna ma nieszczęście trafić na jeden z jej najgorszych momentów. Przychodzi na świat w 1912 roku w Jeleniej Górze, która wtedy nazywa się Hirschberg. W czasie, gdy siedzi na trawie lotniska, gapiąc się na szybowce i rojąc o lataniu nad Afryką, w jej kraju rwie się do władzy opętany manią wielkości facet, który znalazł genialny patent na kompleksy własne i narodu, liżącego rany po przegranej wojnie. Za chwilę powie Niemcom: jesteście wyjątkowi, lepsi od innych, jesteście elitą świata, powinniście przewodzić! Już on potrafi porwać ludzi stęsknionych wielkich Niemiec!
Hanna nie jest od swoich rodaków lepsza ani gorsza. Ją też Hitler uwodzi, tak jak tysiące jej rówieśników. Jak wszyscy młodzi tylko czeka zapewnienia, że świat należy do nich i do niej. A Hitler potrafi udzielać takich zapewnień wyjątkowo przekonująco!
No więc już wiemy, że życie Hanny pobiegnie nie tylko według jej, lecz także jego marzeń. Owszem, pasja lotnicza wciąż będzie najważniejsza, ale teraz tak pięknie można ją połączyć ze służbą dla kraju! Dziewczyna już nie myśli o biednej Afryce, jej miejsce zajmują wielkie Niemcy. Po czterech semestrach rzuca studia medyczne, skupia się tylko na lotnictwie, teraz jej talentu potrzebuje ojczyzna!
A ten talent się rozwija. I to jak! Rzeczywistość okazuje się sto razy lepsza niż najdziksze dziecięce marzenia. Czego się nie dotknie, kolejny rekord. Za co się nie weźmie, murowany sukces. Dziś wszystkie jej biografie naładowane są zdaniami, zaczynającymi się od słów: „jako pierwsza…”. Jako pierwsza kobieta przelatuje szybowcem nad Alpami. Jako pierwsza pilotuje helikopter. Jej pierwszej w historii udaje się lot w zamkniętym pomieszczeniu. Jako dwudziestoparolatka zgarnia dla siebie wszystkie szybowcowe rekordy kobiet - długości lotu, wytrzymałości, wysokości. Tych lotniczych rekordów w całym swoim życiu ustanowiła - uwierzycie? - ponad czterdzieści!
|
W kokpicie helikoptera, 1938 |
|
Podczas pokazów lotniczych, 1938 |
Jej nazwisko szybko staje się marką. Nie może być inaczej w Niemczech lat trzydziestych, szykujących się pod wodzą Hitlera do podboju świata. Przemysł lotniczy rozkwita, w fabrykach rodzą się nowoczesne myśliwce, bombowce, powstają pierwsze modele helikopterów. A Hanna czuje się w tej rzeczywistości tak, jakby ktoś nagle wyprawił jej wspaniałe urodzinowe przyjęcie - postawił na stole najsmakowitsze dania i pozwolił objadać się do woli.
Pracuje jako pilot doświadczalny i oblatywacz, fruwa na tych wszystkich cudownych, nowych maszynach, a jej spostrzeżenia są na wagę złota dla konstruktorów. W przededniu wojny robi dla sił powietrznych III Rzeszy, dla Luftwaffe, więcej, niż setka wykształconych adeptów szkół lotniczych. Błyskawicznie przychodzi uznanie: jako pierwsza kobieta w historii zdobywa tytuł kapitana lotnictwa.
|
Hitler dekoruje Hannę Krzyżem Żelaznym, 1941 |
Adolf Hitler jest urzeczony Hanną. Oto, twierdzi, inspiracja dla wszystkich niemieckich dziewcząt! Co prawda, wedle propagandowej ściemy ich życiem powinna rządzić zasada ”Kirche, Kinder, Kuche” (kościół, dzieci, kuchnia), ale to przecież dotyczy tylko szarej masy, a nie jednostek wybitnych. Hanna nie ma męża ani dzieci, kuchni też nie prowadzi, za to jest prawdziwą superstar III Rzeszy. Uśmiecha się z okładek gazet, z kolorowych pocztówek, a Führer gnie się przed nią w ukłonach, za którymi idą najwyższe honory – zostaje pierwszą i jedyną kobietą odznaczoną przez niego dwukrotnie Krzyżem Żelaznym, zarówno pierwszej, jak i drugiej klasy.
|
Na propagandowych pocztówkach |
Hanna Reitsch jest urzeczona wodzem, co najmniej w takim samym stopniu, jak on nią. Dla niego pod koniec wojny zdobędzie się na czyn, który przejdzie do historii jako przykład jej niesamowitych umiejętności i brawury w jednym.
Dzieje się to w ostatnich dniach kwietnia 1945 roku. Hitler tkwi zaszyty w bunkrach oblężonego przez Rosjan Berlina. Szefem Luftwaffe już nie jest Göring, uznany przez Hitlera za zdrajcę. Jego miejsce ma zająć generał Ritter von Greim, przyjaciel Hanny. I właśnie on chce się przedrzeć do uwięzionego w stolicy wodza. Hanna błaga go, by pozwolił sobie towarzyszyć, ale Greim - wiedząc, jak znikoma jest szansa, że w ogóle dolecą - nie chce o tym słyszeć. Wsiada do małej, dwumiejscowej maszyny Fieseler Stroch, ale nie ma pojęcia, że z tyłu ukryła się Hanna. Dolecą dzięki niej. W silnym rosyjskim ogniu zaporowym generał zostaje ranny, stery przejmuje Hanna i bezpiecznie sadza samolot przy Bramie Branderburskiej.
Oboje namawiają Hitlera do ucieczki. Gdy odmawia, deklarują, że zostaną i umrą razem z nim. Opuszczają Kancelarię Rzeszy dopiero na jego wyraźny rozkaz, zaopatrzeni w kapsułki z cyjankiem, w każdej chwili gotowi na śmierć u boku swego Führera. Wtedy Hanna dokonuje kolejnej niemożliwej rzeczy: startuje wśród ognia artylerii przeciwlotniczej i razem z rannym Greimem opuszcza oblężone miasto.
Wyczyn graniczy z samobójstwem, ale to przecież nie pierwszy raz, gdy Hanna gotowa jest oddać za Hitlera życie. Niżej przytaczam fragment „Pamiętników” Leni Riefenstahl, innej utalentowanej Niemki o niemal bliźniaczej biografii - jej świetnie zrobione filmy, gloryfikujące ruch narodowosocjalistyczny, uważane są za jedne z najlepszych propagandówek w dziejach. Leni spotkała Hannę tylko raz, tuż po wojnie, kiedy pilotka przebywała w amerykańskim areszcie. Rozmawiały głównie o… Führerze:
„Opowiadała mi, że złożyła Hitlerowi pewną propozycję w imieniu dużej grupy niemieckich pilotów bojowych. Byli gotowi w locie nurkowym dokonać samobójczego ataku na brytyjskie okręty, aby nie dopuścić do lądowania aliantów w Normandii. Hitler, jak twierdziła, stanowczo odrzucił ten pomysł. - Każdy, kto stawia życie na szali w walce o swą ojczyznę, musi mieć szansę przetrwania, choćby niewielką. My, Niemcy, nie jesteśmy japońskimi kamikadze - powiedział. Pozostawało to w sprzeczności z obrazem okrucieństw, jakich dokonywano powszechnie podczas wojny. - Naprawdę byś to zrobiła? - spytałam. - Tak - odparła ta mała krucha osóbka. Uściskałyśmy się”.
Z amerykańskiego więzienia Hanna wyszła po piętnastu miesiącach. Nie miała dla Amerykanów większej wartości. Nie brała udziału w walkach, nie była konstruktorem samolotów, ona je tylko testowała. W więzieniu dowiedziała się o straszliwym końcu swojej rodziny. Jej ojciec, zagorzały nazista, w strachu przed nadciągającymi Rosjanami zastrzelił z karabinu żonę, siostrę Hanny, wnuki, a na końcu siebie. Hanna została całkiem sama, latać też jej zabroniono. Gdy po kilku latach zakaz został cofnięty, natychmiast wróciła za stery.
Jak myślicie, jaki po wojnie był jej stosunek do własnej przeszłości? Żałowała czegoś? Niestety, nie.
|
Z ręką uniesioną w hitlerowskim pozdrowieniu wśród mieszkańców
rodzinnego Hirschbergu (Jeleniej Góry), 1941 |
Nigdy się nie odcięła od swojego zaangażowania na rzecz hitlerowskich Niemiec. Nie czuła skruchy ani potrzeby ekspiacji. W książkach, jakie napisała, zapewniała: „Zajmowałam się wyłącznie badaniami, z polityką nie miałam nic wspólnego”, „chciałam tylko latać”. Ale zupełnie nie rozumiała, dlaczego nie pozwalają jej nosić Żelaznego Krzyża ze swastyką, z którego do końca była dumna.
|
Podczas szkolenia młodych szybowników w Ghanie, 1964 |
Dlatego piękna kariera Hanny Reitsch nigdy nie będzie idealnie piękna. Wspaniałe rekordy zawsze będą się wydawały mniej zachwycające, odwaga mniej imponująca. Bo zza jej pleców wciąż wygląda brzydki Hitler. Nawet entuzjaści Hanny, w euforii piszący o jej lotniczych wyczynach, czują się w obowiązku wyciągnąć bielidło, podretuszować portret, zapewnić, że choć była pilotką hitlerowskich Niemiec, to nigdy nie należała do NSDAP. I że po wojnie bardzo ją ceniono, Kennedy zapraszał ją do Białego Domu, a w kraju czarnoskórego prezydenta Ghany założyła szkołę szybowcową. Jakby chcieli krzyknąć: zgrzeszyła, ale nie tak bardzo! Najwyżej brakiem refleksji!
Czy to taki wielki grzech? Tak, wielki.
Kiedy teraz o niej piszę, cały czas wraca do mnie obejrzany niedawno film. Opowiada o innej Hannie, też urodzonej w Niemczech, niemal w tym samym czasie co bohaterka tego tekstu, ledwie kilka lat wcześniej. Ta druga Hanna też zapisała się w historii jako postać wybitna, intelektualistka, autorka jednej z najbardziej przenikliwych definicji źródeł zła. Mówiła o jego porażającej banalności, o tym, że wcale nie trzeba być potworem, by dopuszczać się najpotworniejszych czynów. Wystarczy wyłączyć myślenie, zdać się na innych, zostać wykonawcą rozkazów. Bez cienia osobistej refleksji nad ich sensem. Mówię o Hannah Arendt, niemieckiej Żydówce, której przenikliwość pomogła zrozumieć ten niezrozumiały wybryk historii, jakim była Zagłada i udział w niej tysięcy ludzi. Zwyczajnych, banalnych, nie różniących się od nas. Grzeszących tylko i aż tym, że na ten straszny czas ludźmi być przestali, bo nie zadawali sobie pytań o sens świata wokół nich. Film „Hannah Arendt”, nakręcony w 2012 roku przez Margarethe von Trotta, nie był u nas specjalnie popularny, ale jeszcze gdzieniegdzie kołacze się w kinach. Jeśli go znajdziecie, idźcie obejrzeć. Pomaga zrozumieć, jak niebezpiecznie blisko tego, co najgorsze, może być każdy z nas.
Zdjęcia: Wikimedia Commons, Bundesarchiv