Ta dama w polskim stroju to Ulryka Eleonora, królowa Szwecji. Nie tak sławna, jak jej kuzynka Krystyna, lecz równie jak ona ekscentryczna. Obie te Szwedki były nader śmiałe, niezależne, odważne, i obie gustowały w męskich ubraniach (skądinąd to miłe, że wzorem był dla nich strój polskiej szlachty). Jako pierwsze damy, nie kryjąc tego przed światem, zaczęły nosić spodnie, dostarczając tym samym tematów łowcom skandali.
Bo do połowy XIX wieku noszenie spodni przez kobiety tym właśnie było - skandalem, na który mogły sobie pozwolić jedynie ekscentryczne królowe albo, w ostateczności, odważne artystki. Dla tzw. kobiet z ludu nie było żadnego odpuszczenia. W średniowieczu niewiasta. która kobiecy przyodziewek zastępowała męskim, lądowała na trzy lata w mamrze, a i później było nie lepiej. Pod koniec XVIII wieku, w czasie rewolucji francuskiej, ogłoszono powszechną wolność, także dotyczącą stroju, wydając dekret, w którym zapisano: "Każdemu wolno nosić taki strój i ozdoby właściwe płci, jakie mu odpowiadają". Oczywiście, "każdy" oznaczał wszystkich, tylko nie kobiety. One nawet po największej rewolucji w dziejach naszej cywilizacji pozostały nikim. Nie liczyły się w życiu publicznym, ani fizycznie, ani teoretycznie. W czasach tejże właśnie rewolucji sąd skazał kobietę, która - gdy konieczność zmusiła ją do podjęcia pracy kowala - dla bezpieczeństwa i wygody założyła w warsztacie skórzane spodnie. Wylądowała w więzieniu, bo równość równością, ale baby to całkiem inna sprawa! Policyjny zakaz postawił kropkę nad i, zakazując kobietom ubierania się po męsku "bez specjalnego zezwolenia prefektury".
Czy można się więc dziwić, że feministki wzięły kobiece spodnie na sztandary i uczyniły z nich jeden z symboli walki o emancypację? Nawet jeśli to głupie, myślę, że powinnyśmy im wybaczyć. Bo oczywiście założyłyśmy spodnie nie dlatego - jak chciałyby dziś Kazia Szczuka czy Agnieszka Graff - żeby zamanifestować swój genderowy bunt, tylko z najbardziej prozaicznych życiowych przyczyn. Było nam po prostu WYGODNIEJ. Nie musiałyśmy siedzieć na koniu okrakiem, kuć żelaza w zamaszystych spódnicach ani wyprawiać się do miasta w towarzystwie armii służących. Męski strój zapewniał komfort i był najlepszą gwarancją bezpieczeństwa.
Właśnie z takich powodów założyła w pierwszej połowie XIX wieku swoje słynne spodnie francuska pisarka Amantine Aurore Lucile Dupin, znana powszechnie jako George Sand. Kiedy zaczęła pokazywać się na salonach w męskim stroju, cała ekskluzywna paryska dzielnica Saint-Germain zatrzęsła się w posadach od domysłów. Szeptano: męski pseudonim, niejednoznaczna płeć, liczni kochankowie... nic dziwnego, że ta pani pali cygaro i nosi spodnie zamiast krynoliny, bo cóż ona ma wspólnego z prawdziwą kobiecością? Jej postawę uznano za prowokację, skandal, przemyślany manifest. Ale niewiele w tym było prawdy. Bo także George Sand po raz pierwszy założyła spodnie z czysto praktycznych powodów.
George Sand w swoich nieprzyzwoitych spodniach |
Potem było już z górki. Coraz więcej kobiet zauważało to, co George Sand - męskie spodnie czynią codzienne życie prostszym i wygodniejszym, dlaczego więc z nich nie korzystać? Ten "racjonalny strój" lansowała w 1851 roku Amerykanka Amelia Bloomer podczas cyklu wykładów na temat praw kobiet. Na początku budziło to wzburzenie. Królowa Wiktoria oświadczyła, że "spodnie Mrs. Bloomer zagrażają istnieniu brytyjskich rodzin, prowadząc do emancypacji kobiet i jednoczesnej degradacji mężczyzn". Ale próżne to były przestrogi, bo rewolucja przemysłowa XIX wieku w jednej chwili unieważniała staroświeckie poglądy. Zaczynała się nowoczesność, a kobiety dostrzegły, że nowa epoka to także dla nich nowy czas.
Bloomerki, czyli rewolucyjne ciuchy Amerykanki Amelii Bloomer. Świetne na rower! |
A potem w sukurs kobiecej modzie przyszło to, co jest domeną mężczyzn - kolejne wojny. Pierwsza wojna światowa zmusiła nas do zastąpienia w fabrykach, na polu i za kierownicą mężczyzn, którzy poszli na front. Nikt już nam nie wytykał, że do kuźni zakładamy skórzane spodnie, skoro efekt naszej pracy był nie gorszy od pracy naszych mężów.
Robotnice amerykańskiej stoczni, 1919 |
Paryska projektantka Coco Chanel ubierała kobiety w miękkie dzianiny i lansowała krótkie fryzury na chłopczycę. Przez ekrany kin sunęły korowody długonogich piękności w spodniach, szortach, pumpach. Kobiety pływały, jeździły na nartach, żeglowały, a ich swobodny strój w najmniejszym stopniu nie krępował ruchów.
Kobiety w męskich garniturach stawały się nowymi ikonami stylu. Były nieodgadnione, jak Marlena Dietrich, balansująca na granicy niepokojącej androgyniczności:
Marlena: kobieta-sfinks |
Wyluzowana Katharine Hepburn |
Po wojnie na arenę wkroczyli więc kreatorzy mody. W latach 60. spodnie wprowadził do swoich damskich kolekcji projektant André Courreges, w jego ślady poszedł Yves Saint Laurent i Hubert de Givenchy, Ten ostatni ubrał w wąskie rurki śliczną, młodziutką gwiazdę kina Audrey Hepburn, która stała się ikoną nowego stylu wyzwolonych lat sześćdziesiątych.
Audrey razy pięć |
Pokolenie dzieci-kwiatów, pokolenie moich rodziców, uwielbia scenę ze "Śniadania u Tiffany'ego" (1961), w której Audrey Hepburn, siedząc na oknie, gra na gitarze i śpiewa "Moon River". Strasznie przy tym smęcą, że były to magiczne, niezwykłe czasy, jakie nigdy się już nie powtórzą. Na koniec więc, specjalnie dla nich, ta scena z kultowego filmu. Piękna piosenka i piękna Audrey (w spodniach!):
(Korzystałam z książki "Historia stroju" Maguelonne Toussaint-Samat)