„Małżeństwo to zadziwia wszystkich, ponieważ w gruncie rzeczy w żaden sposób nie przystoi królowi Francji” – zanotował w pamiętniku zniesmaczony paryski adwokat Edmond-Jean- François Barbier i taka opinia dominowała wśród jego rodaków. Francuzom trudno było pojąć, że ich piętnastoletniemu królowi, który zapowiadał się na wyjątkowego władcę i bardzo atrakcyjnego mężczyznę, wybrano taką żonę – niepiękną, blisko siedem lat starszą Marię Leszczyńską, pannę z miernego rodu, w dodatku biedną jak mysz kościelna. Ojciec Marii, Stanisław Leszczyński, nigdy nie należał do wielkich arystokratów – został co prawda wybrany polskim królem, ale ledwo pięć lat posiedział na tronie, a teraz żył na wygnaniu, coraz bardziej zapomniany. Wiadomość z Paryża była dla niego niczym gwiazdka z nieba. Gdy ją dostał, wparował do salonu, gdzie żona z córką siedziały pochylone nad haftem i wykrzyknął:
- Córko, padnijmy na kolana i podziękujmy Bogu!
- Cóż takiego, ojcze, czy wzywają cię może z powrotem na tron?
- Niebo zsyła nam o wiele więcej: jesteś królową Francji!
Ten niespodziewany dar losu Leszczyńscy zawdzięczali skomplikowanym łamigłówkom politycznym, które pochłaniały doradców małoletniego króla. Chcieli oni, by Ludwik jak najszybciej się ożenił i spłodził następców, ślęczeli więc nad opasłym spisem europejskich księżniczek, szukając mu (czy raczej państwu) żony idealnej. Mieli ich prawie sto na liście, ale koniec końców wyszło im, że nadaje się tylko ta jedna – „Marie Leczinska”, jak mówiono, bo tylko ona jest właściwego wyznania, opcji politycznej, no i ma dokładnie tyle lat, ile trzeba, żeby szybko zapełnić stadkiem dzieci wersalskie komnaty. Czekano więc na polską królewnę.
Zameldowała się na miejscu 4 września 1725 roku już jako żona, bo ślub per procura został zawarty kilka miesięcy wcześniej. Ale tego wrześniowego poranka pod Fontainebleau młoda para miała spotkać się po raz pierwszy.
Paryżanie mieli jak najgorsze przeczucia. „Wszyscy są ciekawi – notował Barbier – w jaki sposób przyjmie ją król, który jest oziębły, jest jeszcze dzieckiem i nie wykazuje żadnego zainteresowania kobietami. A Maria nie jest piękna ani nawet ładna, a przy tym nieśmiała. Można się zastanawiać, czy małżeństwo to zostanie skonsumowane czy nie” – zakończył Barbier, który już niebawem musiał poczuć się nieźle zaskoczony.
Bo to pierwsze spotkanie wbrew wszelkim przewidywaniom pobiegło doskonale, od samego początku. Gdy tylko Maria wysiadła z karety, spróbowała pacnąć na kolana przed najjaśniejszym majestatem Francji, na co ów majestat zareagował jak należy, unosząc ją natychmiast i całując w oba policzki. Ludwik, zazwyczaj skryty i pełen rezerwy, zaskoczył wszystkich ożywieniem, „jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziano”. Ani na krok nie odstępował żony, wpatrzony w nią jak w obrazek, a noc poślubna rozwiała ostatecznie wszelkie wątpliwości co do ich dopasowania. Para nie wychodziła z łóżka przez z górą dziesięć godzin, podczas których – jak usłużnie doniesiono Leszczyńskiemu – młodziutki król obdarzył jego córkę „siedmioma [!] dowodami swojej czułości”.
Natura zrobiła swoje, a Barbier mógł na koniec tylko pomarudzić, „jak ogromne szczęście spotkało tę księżniczkę, która w ciągu kilku miesięcy przeszła od położenia najbardziej smutnego i rozpaczliwego do najwspanialszego. Wstąpiła ona na przekór wszelkiemu prawdopodobieństwu na pierwszy tron w świecie, a za męża dostała najprzystojniejszego i najlepiej zbudowanego księcia na dworze, mając przy tym jeszcze i to szczęście, że mu się podoba”.
Dwudziestosiedmioletnia Maria, od pięciu lat królowa Francji |
Właściwie nie było powodu, żeby się nie podobała – wbrew temu, co pisano, była pociągająca. Miała ten typ urody, który bywa nazywany pospolitym, ale jest całkiem miły dla oka, i to na tyle, że potrafi uwodzić tłumy. Spójrzcie tylko na hollywoodzkie gwiazdy w typie Kirsten Dunst. Maria była podobna, miała szeroką, pozbawioną subtelności twarz słowiańskiej blondynki, ale do tego ujmujący, promienny uśmiech i zgrabną figurę – w sumie atutów aż nadto, by każdy piętnastolatek stracił głowę.
Mogło być dobrze. Mały król Ludwik mógł mieć w żonie nie tylko kochankę, ale i najlepszą przyjaciółkę. Wrażliwy dzieciak bardzo potrzebował takiej bliskości, straszliwie osamotniony na swoim wspaniałym dworze. Wbrew pozorom życie miał dotąd dość ponure – osierocony w wieku dwóch lat, jako pięciolatek zasiadł na tronie po śmierci ostatniej bliskiej mu osoby, wielkiego Króla Słońce i ukochanego pradziadka w jednym. Wyrwany z ramion czułych nianiek i opiekunek, trafił do męskiego świata, stając się jego centrum. Z jednej strony składano mu hołdy, schlebiano, rozwijano poczucie wyższości; z drugiej zaś obarczano tysiącem obowiązków i ekspresowo wdrażano do roli władcy. Malec radził sobie z tym tak, jak każde samotne dziecko – zamykał się w sobie, miał napady melancholii i nienajlepsze zdanie o sobie, a dworskiego życia nienawidził i bardzo się go bał. Gdy Maria stanęła na jego drodze, był skrytym, ponurym odludkiem, zagubionym nastolatkiem nie radzącym sobie z własnymi emocjami. Kobieta taka, jak ona – miła i wrażliwa, prostolinijna i zważająca na uczucia innych – miała szansę to zmienić. Mogło być dobrze.
A jednak nie było. Marii zwyczajnie zabrakło odwagi, tej odwagi, którą później znajdą wszystkie liczne kochanki Ludwika. Mogła przecież niedojrzałego króla ulepić po swojemu, „mając to szczęście, że mu się podoba”. Ale nawet nie przyszło jej to do głowy. Z natury nieśmiała i delikatna, była teraz dodatkowo spętana tym powszechnym poczuciem, że nie jest dość dobra dla władcy najwspanialszego domu Europy. Wytworny wersalski dwór, pełen misternie tkanych intryg, był dla niej jeszcze bardziej przerażający niż dla jej nastoletniego męża. Nie miała ani ambicji, ani talentów, by układać go na swój sposób. Szybko to zauważono. „Królowa – notował jeden z wersalskich dworzan – nie zna sztuki przywiązywania do siebie osób z własnego dworu. Ani jej nie nienawidzą, ani jej nie kochają. Przyciąga, okazując swoje względy, odpycha, czyniąc swoją przyjaźń zbyt banalną. Jej sercu brak inteligencji”.
Poczciwa Maria nie pasowała do wyrafinowanego Wersalu. A wkrótce się okazało, że do Ludwika także nie będzie pasować. Historycy piszą, że ich związek był na początku udany. Owszem, jeśli ocenę ograniczymy wyłącznie do sypialni. Rok po roku pojawiał się świecie dowód tej alkowianej harmonii – kolejne dziecko (w ciągu dziesięciu lat Maria urodziła osiem córek i dwóch synów). Ale to by było na tyle. Poza wspólnymi nocami małżonków praktycznie nic nie łączyło. Maria – wedle jej sławnej skargi – była przecież „wiecznie w łóżku, wiecznie w ciąży, wiecznie w połogu”, jej codzienność biegła zupełnie innym torem niż życie dworu, pełne imprez, bali, polowań, nieustannych rajdów po licznych monarszych rezydencjach. Nic dziwnego, że młody król po siedmiu latach małżeńskiego życia zaczął się z żoną nudzić. Dorósł, nabrał pewności siebie, uwierzył w końcu, że jest centrum wersalskiego światka i że to jego osoba wprawia go w ruch. Spojrzał na swoje małżeństwo oczami własnych dworzan – i tak jak oni skłonny był uznać je za zawstydzający mezalians.
Ludwik XV na portrecie z 1748 roku |
Różnicę wieku królewskiej pary dobrze było widać w filmie "Markiza de Pompadour, królewska faworyta" (2006) |
Maria usunęła się na ubocze. Z początku, informowana o zdradach męża, próbowała o niego walczyć – wpadała w rozpacz, płakała, prosiła, ale w końcu pogodziła się z losem. Stworzyła sobie świat równoległy do pełnego blichtru, roziskrzonego Wersalu. Wiodła spokojne, domowe życie, bez przymusów etykiety, otoczona kochającymi ją dziećmi i garstką przyjaciół.
Ludwikowi trzeba przyznać jedno – nękany zapewne poczuciem winy, pozostawił żonie swobodę, jakiej królowe Francji nigdy wcześniej nie miały. Zmuszano je do całkowitego zerwania wszelkich więzów z przeszłością, Maria była wyjątkiem. Nadal utrzymywała kontakty z rodzicami, mogła ich nawet odwiedzać. W 1765 roku pojechała z wizytą do swego ojca, do Lunéville, obejrzeć kraj, w którym teraz panował. Stanisław Leszczyński miał za sobą drugą batalię o polski tron, która skończyła się tak, jak pierwsza – jeszcze szybszą detronizacją. Koronę Rzeczpospolitej przehandlował za Lotaryngię, którą miał dożywotnio władać. Przyobiecał przy tym zięciowi, że po śmierci zostawi mu swoje bogate księstwo, jako zaległe wiano Marii. Dwa tylko Francji zdarzyły się takie wspaniałe posagi – pierwszy Anny Bretońskiej, który pod koniec XV wieku pozwolił przyłączyć do korony jej znakomity region. Drugim była Lotaryngia naszej królewny.
Oprócz tego wyjątkowego wiana Maria zapisze się w pamięci swoich poddanych jako „dobra królowa”, może trochę nudna, trochę naiwna, ale godna miłości i szacunku patronka starego porządku. Zupełnie inaczej niż jej wspaniały małżonek. Na początku swojej drogi nazywany „ukochanym”, zacznie budzić coraz większą niechęć, a z czasem nienawiść. Jego bulwersujące obyczaje, rozwiązłość, przyzwolenie na obecność metres w życiu publicznym, wszystkie postępki niszczące prestiż monarchii przyczynią się do jej końca, sprowokują gniew ludu, który cały ten wyrafinowany wersalski świat zmiecie jednym ruchem za sprawą Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Pamiętajmy, że wybuchnie ona zaledwie piętnaście lat po śmierci Ludwika XV.
Całkiem inaczej wygląda małżeństwo Marii i Ludwika, jeśli przyłożyć do niego historyczną miarę. Zawstydzający mezalians? Zgoda, tylko dla kogo?
Źródła m.in.: Jacques Levron, Maria Leszczyńska. Polska królowa Francji, 2007; Benedetta Craveri, Kochanki i królowe. Władza kobiet, 2008
Uwielbiam historię z kobiecego punktu widzenia... ehh gdyby w ten sposób uczyli w szkołach, może miałabym więcej niż tróję z historii.
OdpowiedzUsuńczekałam tak długo na post i się nie rozczarowałam, jak zawsze jest super ciekawie! zazdroszczę takiego talentu do pisania i czekam na kolejne opowieści ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tym pięknym podsumowaniem. Kryteria ocen zmieniają się wraz ze zmianą położenia punktu widokowego.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się blog z wielkim zainteresowaniem przeczytałam kolejny post. Dobre podsumowanie. Czekam na kolejne posty i pozdrawiam http://gray50plus50dresses.blogspot.com
OdpowiedzUsuńWarto tutaj zacytować markizę du Deffand, która pisała że Maria "posiada dużą inteligencję, wrażliwe serce, poczucie humoru, interesującą urodę. (...) Respekt, jaki wzbudza, zawdzięcza bardziej swoim zaletom niż dostojeństwu; można swobodnie dyskutować w towarzystwie królowej Marii, a to dzięki finezji i przenikliwości Jej umysłu. Pojmuje w lot, więc łatwo jest rozmawiać z nią o wszystkim, bez ryzyka przekroczenia granic narzuconych Jej pozycją" (źródło: Dar miłowania Geneviève Chauvel) Cieszę się że napisałaś o Marii, która jest niesprawiedliwie postrzegana jako brzydka i nudna dewotka (podobnie jak Anna Jagiellonka). Bardzo podoba mi się podsumowanie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Dorota
a ja uważm, że maria była piekna , delikatna, subtelna i stylowa. wyprzedzała epokę swoim wdziękiem, król otoczony pochlebcami jak kazdy kobieciarz, zainteresował sie nimi i tak padło małżeństwo, nauczka dla wszystkich, związki nie mogą być rażąco niedobrane wiekowo....
UsuńCudownie, że wróciłaś. Dziękuję za kolejny arcyciekawy wpis.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że pojawił się kolejny wpis na Twoim blogu. To moja inspiracja i lubię tu zajrzeć od czasu do czasu. Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDobrze, że znowu jesteś, moja droga A. Oj, jak mi Ciebie brakowało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję za Wasze komenatrze i za pamięć, a na przyszłość obiecuję nie znikać na tak długo. Wszystkich serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJesteś, Andromedo :) I to dobrze, że jesteś :)
OdpowiedzUsuńO matko! Ależ mi się buzia ucieszyła widząc nową notkę!:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Monika
Tak dlugo czekalam, i sie doczekalam, na nowa i ciekawa historie. Dziekuje! :)
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis warto było czekać dzięki!
OdpowiedzUsuńNowy post! Wow! A już myślałam, że Dyskobolka będzie ostatnia.
OdpowiedzUsuńWitaj w domu. Tutaj Cię wszyscu kochają!
"miała szeroką, pozbawioną subtelności twarz słowiańskiej blondynki" - zawoalowana pogarda dla słowiańskich blondynek czy zwyczajna rasowa zawiść?
OdpowiedzUsuńSC
Nie zostawiaj nas już na tak długo! :)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł na bloga. Sama studiuję historię i zgadzam się z Tobą w 100% jeśli chodzi o podejście historyków do historii. Robią z niej sztuczny twór, a tworzyli ją przecież żywi ludzie. (ale dużo powtórzeń)Poza tym, jestem zdania, że błędem jest uczenie historii politycznej jako tej jedynie słusznej i najważniejszej. To historia kultury i społeczeństwa jest ważna, kogo obchodzą jakieś tam wojny?
OdpowiedzUsuńNie powiedziałabym, że Leszczyński sprzedał Polskę za Lotaryngię. On ją dostał jako nagrodę pocieszenia i była, przyznana mu dożywotnio, czyli do chwili, kiedy postanowił zrobić z siebie żywą pochodnię i w ten spektakularny sposób opuścić świat. Więc nie mogła być posagiem, ponieważ została tylko chwilowo wydzielona. A poza tym to ukradli ją Franciszkowi Stefanowi. No, ale on podobno był cesarzem. Coś za coś ;)
Od dzisiaj masz we mnie stałą czytelniczkę.
Pozdrawiam!
podoba mi sie leszczyński, żył z rozmachem ,ale spokojnie,
UsuńWow niezwykła historia, dlaczego wcześniej jej nie znałam. Już wiem gdzie będę zaglądać i co będę czytywać! dzięki! przy okazji polecam swoją stronę http://pisanie-historia.pl/
OdpowiedzUsuńŚwietny post! Opłacało się czekać :). Uwielbiam czytać o Wersalu, licze na inne ciekawe historie z nim powiązane :)
OdpowiedzUsuńAngie
Fajny blog :)
OdpowiedzUsuńNareszcie :) Długo się czekało na kolejny wpis na blogu :)
OdpowiedzUsuńDroga Andromedo (przepraszam za tę poufałość, ale od tak dawna odwiedzam Twój blog - do tej chwili anonimowo, że poczułam się nieco związana z Twoją osobą), bardzo cieszy mnie Twój powrót i ogromnie dziękuję za ten kolejny, arcyciekawy post. Wiedziałam, że wrócisz, obiecałaś to na początku roku, ale kazałaś na siebie tak długo czekać...... Tak długo, że przegapiłam moment Twojego powrotu! Ale tym przyjemniejsza niespodzianka właśnie mnie spotkała! Jeszcze raz dzięki i mam nadzieję, że wszystko w Twoim życiu wróciło do ustalonego porządku i nie znikniesz znowu!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie Monika Siemieniacka
Nie zniknęłam, wróciłam i jeszcze raz najserdeczniej pozdrawiam Ciebie i wszystkie Czytelniczki, które wciąż o tym blogu pamietają. Czytam co piszecie z radością pomieszaną z poczuciem winy i daję słowo, że na tak długo to już nie zniknę!
UsuńTo ja trzymam za to słowo :)
UsuńJesteś! ...tęskniłam ;) Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że wróciłaś, Andromedo! Z niecierpliwością czekałam na kolejny Twój wpis. Jak się ma sprawa z książką, o pisaniu której wspominałaś?
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że mogłam przeczytać coś więcej o Marii Leszczyńskiej. Do tej pory kojarzyłam ją tylko z powieściami Haliny Popławskiej i zawsze chciałam dowiedzieć się czegoś więcej, ale niestety jakoś nie udało mi się do tego zmobilizować...
Dziękuje bardzo za tak rzetelne opracowanie tematu.
Pozdrawiam
Aniki
Dziękuję za pamięć i dobre słowo. A co do książki, ukaże się już niedługo, w wakacje, taką mam przynajmniej nadzieję, bo teraz wszystko w rękach wydawców.
UsuńSerdecznie pozdrawiam
Andromedo!
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że już jesteś. Nawet nie wiedziałam, że tak mi brakuje Twoich tekstów.
Czy mogłabyś zdradzić jakieś szczegóły dotyczące Twojej książce?
Przepraszam za błąd - chciałam, oczywiście, napisać "książki".
OdpowiedzUsuńTo będzie zbór tekstów ułożonych według pewnego klucza, ale jakiego - póki co nie zdradzę. Będą to oczywiście teksty o ciekawych kobietach, a Czytelniczki tego bloga.też się wśród nich znajdą, więcej, zajmą honorowe miejsce!
UsuńSerdecznie pozdrawiam i dziekuję za obecność.
Dziękuję za odpowiedź.
OdpowiedzUsuńMaria była cicha, nieśmiała i nie rzucała się w oczy. Ale być może ona była mądra w tym, że nie pchała się do dworskich intryg o których nie miała pojęcia. Stojąc z boku nie miała ni przyjaciół ni wrogów i mogła spokojnie trwać i obserwować z boku.
OdpowiedzUsuńKilka miesięcy temu trafiłam na Twojego bloga i od razu przeczytałam kilka postów pod rząd. Bardzo podoba mi się Twój styl pisania oraz historie, które opowiadasz. Ta z pewnością dorównuje pozostałym. Mam nadzieję, że kolejne też się tu kiedyś pojawią. :)
OdpowiedzUsuńDzięki, że wróciłaś wreszcie! Tyle razy zaglądałam, zaglądałam i nic.. :(
OdpowiedzUsuńA tu wreszcie jest nowy wpis. Zakochałam się w Twoim blogu od momentu odkrycia go. :)
Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, ze podasz tytuł książki jak już będzie dostępna...
Elzbieta Karczmarczyk
Książka ukaże się pod koniec sierpnia, o szczegółach będę informować, ale jej tytuł mogę podać już teraz - "Bajki, które zdarzyły się naprawdę", Na stronie Znaku, który jest wydawcą, można już znaleźć jakieś informacje na jej temat:
Usuńhttps://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,6580,Bajki-ktore-wydarzyly-sie-naprawde
Dziękuję za zainteresowanie i serdecznie pozdrawiam!
Cudowny wpis na cudownym blogu! Andromedo, czekam na następne artykuły!!!
OdpowiedzUsuńMagda
Dzień dobry.
OdpowiedzUsuńBardzo proszę Autorkę "kobiet..." o kontakt mailowy: muffet@o2.pl - kwestia dotyczy ewentualnego cytatu, ale w publikacji drukowanej.
Przy okazji gratuluję wspaniałego bloga - jest naprawdę... kurczę, mam zawsze problem z superlatywami, achami i ochami, ale chyba muszę ich użyć: wciągający, fascynujący, świetnie pisany.
Pozdrawiam!
Marta
czytałam już co nieco o małżeństwie Marii i Ludwiga - że nie było udane, ale tylu szczegółów nie znałam. dzięki! :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze napisany artykuł! Dowiedziałam się kilku rzeczym których wcześniej nie znałam, a historia ślubu Marii i Ludwika urzekła mnie, kiedy opracowywałam informacje o barwach XVIII wiecznej mody (zachowały się próbki pięknych strojów młodej królowej Marii, nie była aż takim Kopciuszkiem) link do opracowania: http://pracownia.annalipinska.com/moda_a_kolor.html
OdpowiedzUsuńOpracowanie Anna Lipińska- świetne, polecam. Andromedzie dziękuję za śliczne podanie tematów do samodzielnego pogłębiania wiedzy.
OdpowiedzUsuń"Jego bulwersujące obyczaje, rozwiązłość, przyzwolenie na obecność metres w życiu publicznym, wszystkie postępki niszczące prestiż monarchii przyczynią się do jej końca, sprowokują gniew ludu, który cały ten wyrafinowany wersalski świat zmiecie jednym ruchem za sprawą Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Pamiętajmy, że wybuchnie ona zaledwie piętnaście lat po śmierci Ludwika XV."
OdpowiedzUsuńWłaśnie, czy napiszesz coś na temat bohaterek Rewolucji Francuskiej?
Wspaniale się czyta! Uwielbiam takie opowieści. Coś czego się nie dowiemy na zwykłych lekcjach historii o zdominowanym przez mężczyzn świecie. O ileż te lekcje byłyby ciekawsze, gdyby takie właśnie ciekawostki były podawane Ja miałam to szczęście, że nauczyciel historii w technikum opowiadał zawsze ciekawie, "z jajem", nie książkowo. Było bogato w różne historie. I tym rozbudził moją miłość do historii.
OdpowiedzUsuńCudowny wpis na blogu! Aż miło się to czyta!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis.
OdpowiedzUsuńCzytanie o małżeństwie Marii i Ludwiga pozwoliło mi zrozumieć głębsze aspekty ich relacji i wpływ na historię. To fascynująca historia, pełna tajemnic i dramatycznych wydarzeń, które nadal inspirują badaczy i miłośników historii.
OdpowiedzUsuńohaterki Rewolucji Francuskiej, choć często pomijane w historii, odegrały istotną rolę w wydarzeniach tamtych czasów. Jedną z najbardziej znanych postaci jest Olympe de Gouges, która w 1791 roku napisała "Deklarację Praw Kobiety i Obywatelki", stając się pionierką w walce o prawa kobiet. Inną ważną postacią była Madame Roland, która była aktywną uczestniczką w życiu politycznym i miała duży wpływ na swojego męża, a później również na wydarzenia samej rewolucji. Ich działania były wyrazem determinacji i odwagi kobiet w dążeniu do równości i sprawiedliwości społecznej.
OdpowiedzUsuń