czwartek, 28 marca 2013

Motyle Marii

Najpierw na kawałku grubego pergaminu pojawiał się rysunek, delikatny jak pajęczyna. Musiał być bardzo precyzyjny - chodziło o idealne odwzorowanie natury, jej lustrzane odbicie. Kreski układały się w kształty miękkich, pasiastych gąsienic, misternych oprzędów, pękających kokonów. Wydobywały kształt pokrytych łuskami motylich skrzydeł, wnętrza rozchylających się kwiatów, kontury liści. Istotny był każdy najmniejszy pręcik, nerw, każda żyłka - to była praca naukowca. 

Gdy rysunek już nie wymagał poprawek, Maria wyciągała farby. Wypełniała sieć kresek lśniącym cynobrem, błyszczącym szmaragdem, ognistym szkarłatem. Drobne muśnięcia bieli wydobywały blask motylich skrzydeł, ciemne tony zieleni podkreślały soczystość łodyg, purpura zmieniała w ogień rozwichrzone płatki irysów i piwonii. To już nie była tylko praca naukowca, to było dzieło sztuki. Popatrzcie:
Zaletą nauki jest to, że wcale nie budzi uczuć, mawiał Oscar Wilde. Eee tam, chyba nie oglądał rysunków Marii! Ja trwam w oczarowaniu, odkąd je zobaczyłam, i myślę, że Wy również. Budzą zachwyt, jak obrazy, rzeźby czy piękne ogrody. Są uznawane za arcydzieła, podziwiane i kolekcjonowane na całym świecie. Ale ich autorka figuruje w historii nie tylko jako znakomita malarka. Także jako wybitna przyrodniczka, którą została - jeśli można tak powiedzieć - raczej z nadmiaru niż z braku uczuć do dziedziny, którą się zajęła. 

Kiedy Maria Sibylla Merian przychodzi na świat, jest ledwie połowa siedemnastego wieku. Kobiety w nauce nie istnieją, a już badanie przyrody kompletnie im nie przystoi. Dbające o skromność damy nie mogą przecież studiować rozmnażania roślin. Rozmnażania, a fuj! Całkiem poważnie twierdzi się, że to nieprzyzwoite i moralnie szkodliwe. A obserwacja owadów? Jest jeszcze gorsza, to przecież "twory diabła"! Wedle obowiązującego wówczas wymysłu Arystotelesa powszechnie sądzi się, że owady powstają z gnijącej materii. 

Na szczęście mała Maria, córka grafika i wydawcy z Frankfurtu, nic o tym wie. Jest zwykłą, ciekawą świata dziewczynką i jak wszystkie dzieci uwielbia rysować i bawić się w ogrodzie. Potrafi całymi dniami leżeć z nosem w trawie, obserwując mikroświat pod krzakiem żywopłotu i nad kępą piwonii. Co też tam się dzieje! Cytrynowy motyl balansuje nad główką kwiatu, szykując się do śniadania, szmaragdowa gąsienica przesuwa smukłe ciało po łodydze, znacząc szlak wędrówki ogryzionymi liśćmi, złoty chrząszcz bada czułkami soczystą kulkę agrestu, a biedronka siedmiokropka wyławia z kłosów trawy maleńkie mszyce. Dziwy, dziwy, prawdziwe dziwy! - myśli Maria, jak wszystkie dzieci, zachwycone ziemią i jakoś bardziej z nią stopione niż dorośli. Może dlatego, że małe i blisko im do niej? 

Obok pulsuje świat w makroskali, na który dzieci i motyle nie mają wpływu. U Marii też się dużo dzieje. Jej ojciec umiera, gdy dziewczynka ma trzy lata, matka wychodzi po raz drugi za mąż. Ale nowy dom okaże się dla Marii dobry, to w nim rozwiną się jej dziecięce pasje. Ojczymem dziewczynki zostaje Jakub Marrel, znany malarz kwiatów. Widzi, że mała ma talent, który warto pielęgnować, że potrafi portretować przyrodę. Pod okiem ojczyma (i w ukryciu przed matką, która wścieka się na dziwaczne hobby córki) jedenastoletnia Maria robi pierwsze rysunki owadów i roślin "z natury".

Motyle, ich maluje najwięcej. Fascynuje ją ten tajemny proces, dzięki któremu z brzydkich larw i poczwarek wykluwa się czyste piękno. Wiele lat później, w jednej ze swoich książek napisze: "W młodości zajmowałam się poszukiwaniem owadów. Zaczęłam od jedwabników w moim rodzinnym mieście Frankfurcie. Następnie ustaliłam, że z innych gąsienic rozwijało się wiele pięknych motyli lub ciem, tak jak z gąsienic jedwabników. To przywiodło mnie do zbierania wszystkich gąsienic, jakie mogłam znaleźć, aby obserwować ich przemianę". Przez kolejne lata obserwuje, notuje, maluje. Jej szkicowniki puchną od obrazów kwiatów i motyli, szczegółowych botanicznych notatek. Zbiera materiał na co najmniej kilka książek, wydaje dwie. Jedna jest o kwiatach, druga o owej cudownej przemianie gąsienicy w motyla. W końcu ją rozszyfrowała i może wszystko precyzyjnie wyjaśnić, a wymysły o gnijącej materii posłać w kąt! Wiemy najlepiej, jak rewolucyjne są to prace - sporządzona przez Marię klasyfikacja motyli obowiązuje do dziś.

Maria Sibylla Merian
Wyrwana ze swojego mikroświata, czasem przypomina sobie, że istnieje coś poza nim. Jako osiemnastolatka znajduje męża, wychodzi za malarza z pracowni ojczyma, rodzi mu dwie córki. Związek chyba nie jest specjalnie szczęśliwy, najważniejsze jednak, że nie przeszkadza jej pracy. Ale po dwudziestu latach Maria ma dość. Porzuca męża, rzekomo z powodu jego "haniebnych występków", ale mnie się wydaje, że znajduje po prostu wygodny pretekst, by na stałe czmychnąć do swojego świata owadów. Ucieka tam, gdzie nikt nie będzie jej przeszkadzał - do klasztoru. A ściślej, dołącza do wspólnoty pietystów, pobożnych luteran, żyjących w zamku Waltha w Holandii. Kiedy dociera tam razem z matką i córkami, nie przypuszcza nawet, że już na nią czeka największa przygoda życia.

Właścicielem zamku jest gubernator Surinamu, holenderskiej kolonii w Ameryce Południowej. Przeniósł do Europy namiastkę tamtego świata. Zamkowe oranżerie wypełniają bujne rośliny, w wolierach fruwają egzotyczne ptaki, a pod ścianami stoją gabloty z kolekcją tropikalnych motyli o zupełnie fantastycznych rozmiarach, barwach i kształtach. Zachwycona Maria wie, że musi to wszystko zobaczyć na własne oczy. Czuje, że nie zazna spokoju, póki nie doświadczy, nie zbada, nie narysuje i nie opisze tego świata wybujałej przyrody. Czeka parę lat i zaczyna szykować się na wyprawę. 

Rodzina wpada w popłoch, słysząc gdzie ona się wybiera. Do Surinamu! Na koniec świata! Sama! I na starość! Ma już 52 lata, na ówczesne czasy jest niemal babuleńką. Wszyscy to wiedzą i widzą, jedna Maria nie rozumie, czego od niej chcą. Jeśli jest szansa, żeby zbadać nowy ląd, to czemu nie skorzystać? Jest wciąż tą samą ciekawską dziewczynką, która gapi się w ogródku na owady. Różnica jest tylko taka, że ma więcej lat. Na szczęście! Teraz, nawet gdyby uparła się całymi dniami gonić motyle, nikt jej nie zapędzi do domu, wmawiając że traci czas na głupstwa. Pakuje kufry, zabiera młodszą córkę i rusza w świat. 

Spędza w Ameryce dwa lata, przemierzając lasy, notując, rysując tropikalne stworzenia. Bezpiecznie wraca do domu i wydaje "Metamorfozy owadów Surinamu", swoją najpiękniejszą książkę. Zamawia najlepszy papier, zatrudnia mistrza do wykonania matryc, robi wszystko, by jej ukochany owadzi świat zyskał najdoskonalszą oprawę. W efekcie sama na tym traci, bo książka jest cudowna, ale tak przy tym droga, że niewielu stać na jej kupno. Maria specjalnie się nie przejmuje. Woli się utrzymywać z lekcji rysunku i sprzedaży ziół, niż zarabiać na dziele swego życia kosztem jego jakości. A piękno jest dla niej tak samo ważne jak naukowa prawda. 
Umiera w wieku 70 lat jako szanowana artystka i uczona. Po latach jej sława jeszcze wzrasta, gdy okazuje się, jak wielu rzeczom dała początek. Jako pierwsza formułowała swoje botaniczne wnioski na podstawie obserwacji, a nie teoretycznych spekulacji. Pierwsza wyruszyła też z naukową ekspedycją, bo tym była jej amerykańska wyprawa. No i w każdej encyklopedii jest przedstawiana jako pionierka entomologii. To nauka, więc pewno nie powinna budzić żadnych uczuć. Ale we mnie budzi. 

Kiedy czytam o Marii i oglądam jej rysunki, znów mam sześć lat. Leżę na łące i widzę, jak pod liściem babki maszeruje karawana mrówek, jak błyszczący czarny żuk popycha swoją kulkę gnoju, a  różowa dżdżownica przemyka między grudkami błota. Wracają wszystkie te cuda, o których człowiek zapomina, kiedy odrasta od ziemi. Wracają dzięki Marii, wielkiej uczonej i zarazem małej dziewczynce, wiecznie zachwyconej żółtoskrzydłym motylem nad kępą narcyzów. I niech tak zostanie. Niech na końcu tej opowieści będzie rozwijający skrzydła motyl Marii.

Pomyślałam, że zechcecie przeczytać o Marii  u progu wiosny, której wciąż nie możemy się doczekać, i tuż przed Świętami Wielkiej Nocy. Każdy z oszałamiających rysunków Marii może być najpiękniejszą kartką wielkanocną. Życzę Wam Świąt, w których zobaczycie pierwsze motyle.
(Źródło zdjęć: Wkimedia Commons)

9 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawa postać!
    Kilkustronicowy szkic został jej poświęcony w książce "Marianne Menzel "Słynne kobiety." Świat Książki 2002 (str. 80-83)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękno jest na to, by zachwycało
    Nie mam słów

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziś mija 336 rocznica urodzin Marii Sybilli Merian. Google uczciły tę rocznicę bardzo fajnym logo. Czy to wpływ bloga?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Google na szczęśćie zawsze pamięta o fajnych babkach, nawet takich, o których my zapominamy!

      Usuń
  5. Piękne ilustracje, ciekawe życie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne, porywające, zadziwiające.
    Twoje wiadomości i sposób, w jaki się nimi dzielisz, niezmiennie mnie zachwycają, śmiało mogę powiedzieć że już jestem uzależniona od Twojego bloga (choć natknęłam się na niego, jak wiele osób, przypadkiem, raptem kilka dni temu). Przeczytałam już wszystko i czekam z niecierpliwością na więcej, pozdrawiam! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, witam Cię i serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  7. Piękny język, ciekawy artykuł🙂zazdroszczę i podziwiam Marię, była odważna i bezkompromisowa w walce o swoje marzenia. Powiedzieć o niej, że była nietuzinkowa, to za mało.

    OdpowiedzUsuń