niedziela, 30 czerwca 2013

Little Boy i dziewczyny

Jesień 1943 r., Stany Zjednoczone, gdzieś w Tennessee. Celia Szapka siedzi w samochodzie, który w końcu dojechał na miejsce przeznaczenia, i ściskając walizkę zarzeka się, że za żadne skarby nie wysiądzie. Za nic! Wokół rozciąga się morze błota, a ona wydała 23 dolary (dwadzieścia trzy dolary!) ze swojej pensji sekretarki na markowe pantofelki I. Millera. Nigdy w życiu nie miała takich drogich butów! Wystroiła się do tej nowej pracy w najlepszą sukienkę, założyła eleganckie buciki po to tylko, żeby je od razu zniszczyć? Przecież widzi, że koleżanki, które wysiadły, zapadły się w miękkiej ziemi po kolana! Ona nie wyjdzie.
Kierowcy się śpieszy i widząc upór Celii, robi pierwszą rzecz, jaka wpada mu do głowy. Wyskakuje z auta, otwiera drzwi od strony pasażerów, łapie dziewczynę na ręce i stawia ją bezpiecznie przed wejściem do wielkiego budynku wyrastającego z morza błota. Celia otwiera drzwi i widzi swoje towarzyszki podróży, myjące buty i stopy w małych umywalkach umieszczonych przezornie tuż za drzwiami.
Celia (Szapka) Klemski w 1943 r. i dziś

Błoto. Wszechobecne i nigdy nie wysychające, niezależnie od pory roku i pogody. To pierwsze, co rzuca się w oczy po przybyciu do Oak Ridge, dziwnego miasta wyrastającego we wschodnim Tennessee. Miasta? Czy "to" przypomina jakiekolwiek miasto? Odcięte od świata, ogrodzone drutem kolczastym, z uzbrojonymi wartownikami w bramach, którzy zatrzymają każdego, kogo przywiodła tu zwykła ciekawość. W centrum tego miasta wynurzają się z błota ogromne fabryczne hale, a wokół ciągną się dziwne osiedla - chat, przyczep campingowych i domków z prefabrykatów stawianych w błyskawicznym tempie (co pół godziny przybywa nowy). To miasto niepodobne do innych i tylko trwająca wojna jest w stanie usprawiedliwić jego istnienie.

Celia i jej koleżanki przyjechały w to dziwne miejsce z dwóch powodów. Po pierwsze, powiedziano im, że zarobią tu dużo lepiej niż gdziekolwiek indziej, po drugie, ich praca będzie mieć niezwykłą wagę  Hale budowanych tu Zakładów Technicznych Clinton (CEW) kryją tajemniczy wojskowy projekt, o którym wiadomo tyle, że ma przyspieszyć zakończenie wojny. Dla dziewczyn jest to nawet ważniejsze niż dodatkowe pieniądze. Każda ma kogoś na froncie - kuzynów, braci, ukochanych. Każda wygląda od nich listów i każdej zależy, żeby wrócili szybko i bezpiecznie. Jeżeli ich praca w tym pomoże, będą to robić… Ale co? Co będą robić? A… o to jedno spytać nie mogą.
Dziewczyny z Oak Ridge.
Napis na znaku widocznym z tyłu: "Daj z siebie wszystko dla CEW. Chroń informacje dotyczące projektu"

W ciągu kolejnych dwóch lat powstanie w Oak Ridge najdziwniejsza w świecie społeczność - ludzi złączonych wspólną pracą nad gigantycznym przedsięwzięciem, w którego sens wierzą, ale o którego istocie nie mają najbledszego pojęcia. Są ich tysiące, dziesiątki tysięcy. Niektórzy ściągają tu całymi rodzinami, ale najwięcej jest młodych kobiet, takich jak 24-letnia Celia, córka polskich emigrantów z górniczego miasteczka w Pensylwanii. Po liceum, ale bez szans na studia. Z biednych domów, ale z otwartą głową, niegłupie i godne zaufania. 


Panele sterownicze obsługiwane przez młode kobiety
w zakładach zbudowanych w Oak Ridge
Pantofelki I. Millera Celia pierwszego dnia wrzuci na dno szafy i przez kolejne miesiące nie będzie sobie zawracać nimi głowy. Dziewczyny z Oak Ridge, ubrane w spodnie i sznurowane trzewiki, poczują się jak rekruci wysyłani na pierwszą akcję. Od nich i innych pracowników nie wymaga się zwykłej lojalności, ale lojalności totalnej. Mają wykonywać przydzielone im zadania - w laboratoriach, biurach, fabrykach - na okrągło, przez całą dobę. I nie zadawać żadnych pytań. Nie dociekać, co kryją pulpity obsługiwanych przez nich maszyn, nie dopytywać przełożonych, domysły zostawiać dla siebie. Nie zastanawiać się, co przywożą do miasta wyładowane po brzegi pociągi i ciężarówki ani gdzie znikają te tony ładunków. "Ciągle coś wjeżdża, nic nie wyjeżdża" - szepcą mieszkańcy okolicznych osad. Ale ci z Oak Ridge mają trzymać buzię na kłódkę. Nie wspominać o pracy matkom, przyjaciołom ani żonom czy mężom, jeśli ich znajdą. Ani słowa. Nikomu. "Nie przysyłaj więcej listów" - prosi matka Celię. Dziewczyna jest zdumiona, myślała, że na jej listy rodzina wyczekuje. "Dlaczego, mamo?". "Bo nic z nich nie rozumiem". Większość zdań zamazywana jest czarnym atramentem. Listy z Oak Ridge są jak listy z frontu.
Krajobraz rosnącego błyskawicznie miasta: baraki i domy z prefabrykatów. W szczytowym okresie budowy jeden dom powstawał nawet co pół godziny

W Oak Ridge wszystko podlega cenzurze. Nikt też nie próbuje ukrywać przed mieszkańcami, że są nieustannie obserwowani, że śledzą ich tysiące par oczu, jak w domu orwellowskiego Wielkiego Brata. Szpiegować cię może twoja najlepsza koleżanka z pokoju w bursie i kolega, który zaprasza cię na randki. 

Tańce - najpopularniejsza rozrywka mieszkańców, których średnia
wieku nie przekraczała 27 lat
Bo w cieniu tajemniczych fabryk toczy się przecież normalne życie. Powstają szkoły, sklepy, kafejki. Ludzie organizują sobie szczupły wolny czas na potańcówkach, boiskach, w kółkach hobbystów i w samochodowym kinie. Ściągnęły tu całe rodziny z dziećmi, ale przede wszystkim tłumy młodych i wolnych (średnia wieku w Oak Ridge wynosi 27 lat), coraz szybciej przybywa więc kolejnych małżeństw. Celia Szapka właśnie tutaj poznaje Henry'ego Klemskiego, chłopaka z "dobrej katolickiej rodziny", polskiej, jak jej. Zakochują się, biorą ślub w kaplicy na wzgórzu. A kiedy już zamieszkują razem w jednym z papierowych domków i zaczynają jadać we własnej kuchni, a nie w zakładowych stołówkach, najtrudniej im poradzić sobie z chwilami, kiedy Henry wraca z pracy. Celia wie, że podając mu obiad, nie może zadać pytania, jakie zadają wtedy wszystkie żony wszystkim mężom na świecie: "Jak ci minął dzień?". W Oak Ridge tego mąż nie może powiedzieć swojej żonie.


Miasto oblepiono plakatami, nawołującymi do zachowania
czujności. Tutaj napis głosi: "Twój długopis i język mogą
stać się wrogą bronią. Uważaj na to, co piszesz i mówisz"
Żeby nie zwariować, ludzie ratują się humorem. Jest trochę tak, jak w komunistycznej Polsce. Oczywiście, zachowując wszelkie proporcje - mieszkańcy Oak Ridge zgodzili się na ciągłą inwigilację, ale mogli ją w każdej chwili olać, wyjechać, wrócić do dawnego życia. Większość jednak trwała w poczuciu misji lub choćby z powodu niezłych zarobków, a z surrealistyczną codziennością radziła sobie trochę tak, jak my za komuny. Skoro na poważnie nie można było dociekać, czym się zajmuje ośrodek, wymyślano absurdy. Mówiono na przykład, że CEW produkuje specjalną niebieską farbę do rozpylania na powierzchni oceanu, by wynurzające się łodzie podwodne pozostały niezauważone przez wroga. Dzieci też miały własne zdanie. "Robią tu melasę!" - krzyczały. Redakcja wychodzącego w mieście tygodnika "Oak Ridge Journal", wykazywała się godną podziwu autoironią, kpiąc: "CZY WIECIE, ŻE... w związku z pewnymi okolicznościami, na które nie mamy żadnego wpływu, nie możemy na razie drukować w naszej gazecie żadnych nazwisk. To wyjaśnia, dlaczego nie publikujemy wiadomości ani nawet wyników rozgrywek w kręgle (...). Jesteśmy wyjątkowi - to jedyna gazeta w kraju, która nie publikuje żadnych wiadomości".

I tak będzie aż do pewnego sierpniowego dnia 1945 roku. Wtedy w jednej chwili wszystko stanie się jasne, tak przeraźliwie jasne, że ludzie w Oak Ridge zatoczą się z wrażenia. Ich anonimowa mieścina, nieistniejąca na żadnej mapie, pojawi się w przemówieniu prezydenta Trumana i znajdzie się na ustach świata. Będzie to szesnaście godzin po tym, jak rankiem 6 sierpnia bombowiec Enola Gay zrzuci na Hiroszimę pierwszą bombę atomową - Little Boy, jak ją pieszczotliwie nazwano. 9 sierpnia powtórzy się atomowy atak na Nagasaki.  W Hiroszimie natychmiastową śmierć poniesie 70 tysięcy ludzi, a wkrótce te dane zostaną poprawione na 140 tysięcy zabitych. W Nagasaki ofiar będzie 40 - 70 tysięcy. Kilka dni później Japonia podpisze kapitulację. Mieszkańcy Oak Ridge dostaną dowód, do czego służyła ich zakamuflowana, pełna wyrzeczeń praca, mająca przyspieszyć koniec wojny. Ten koniec nastąpił dzięki użyciu najbardziej śmiercionośnej broni w historii. To nad nią pracowały dziewczyny z Oak Ridge.
Kula ognia po atomowym wybuchu w ramach testu Trinity 16 lipca 1945 r., poprzedzającego atak na japońskie miasta

Opwieść o Celii i jej koleżankach znajdziecie w książce Denise Kiernan „Dziewczyny atomowe. Nieznana historia kobiet, które pomogły wygrać II wojnę światową”. Jej polskie wydanie trafiło do księgarń 3 lipca. To fascynująca lektura. Autorka w niezwykle sugestywny sposób opowiada o sławnym Projekcie Manhattan, którego efektem była konstrukcja bomby atomowej. Głównymi bohaterami wcale nie są naukowcy ani wojskowi, ale zwykłe kobiety, takie jak Celia - ja z oczywistych względów skupiłam się w tym tekście na Polce, ale to tylko jedna z wielu "atomowych dziewczyn" opisanych w książce. W tle ich zmagań toczy się wielka historia, którą już wszyscy dobrze znamy. 
Kompleks w Oak Ridge jest ściśle powiązany z ośrodkiem w Los Alamos, gdzie genialni fizycy pod wodzą Roberta Oppenheimera uznali, że rozszczepienie jądra atomu może być nowym źródłem energii, miliony razy większej niż wszystko znane na Ziemi, a oni ze wzbogaconego uranu potrafią skonstruować broń o nieporównywalnej sile rażenia. Wyzwolić energię tysiąca słońc. Potrzeba na to miliardów dolarów i tysięcy ton rud uranu, z których grupy ludzi, pracując dzień i noc w gigantycznych laboratoriach i fabrykach, wyizolują wzbogacony uran. Pociągi wyładowane surowcem jadą do Oak Rodge, a potem kurierzy wywożą do Los Alamos uzyskany zeń cenny produkt - niebieskozielone kryształki, zapakowane do maleńkich niklowanych pojemników, przypominających puszki kawy. Miasto, do którego ciągle coś wjeżdża, nic nie wyjeżdża... Pamiętacie? Teraz wszystko stało się jasne.
Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2013
Jak pisze Denise Kiernan, ten najambitniejszy projekt w historii wojskowości nie zależał tylko od wojska i genialnych umysłów uczonych z Los Alamos, ale "spoczywał na barkach dziesiątek tysięcy zwykłych ludzi, w tym wielu młodych kobiet". To prawda. Ale w mojej pamięci została po lekturze tej książki jeszcze jedna kobieta, starsza i o głośnym nazwisku, choć nie tak głośnym, jak na to zasługuje. Myślę o Lise Meitner, austriackiej uczonej żydowskiego pochodzenia, która po Anschlussie Austrii musiała uciekać do Szwecji. To ona prowadziła z Otto Hahnem doświadczenia nad promieniotwórczością, i to z nią Hahn, gdy była już na emigracji, konsultował listownie wyniki swoich późniejszych doświadczeń, dla niego dziwne i niezrozumiałe. Lise zrozumiała. Wyjaśniła zjawisko, które dało poczatek wyzwolenia gigantycznej energii maleńkiej cząstki. Rozszczepienie jądra atomu - tak je nazwała, uwalniając tym samym prawdziwą reakcję łańcuchową, w której zderzyły się ze sobą nauka, przemysł i armia. Zaproszono ją do pracy przy Projekcie Manhattan, ale odmówiła. Wiedziała, czego dotyczy, i nie chciała mieć z tym nic wspólnego. W dniu, w którym zbombardowano Hiroszimę, 67-letnia uczona spędzała wakacje nad jeziorem w małym szwedzkim Leksand. Kiedy gospodarz, u którego się zatrzymała, przyniósł jej wiadomość, usiadła i zaczęła płakać.

Autorem wszystkich fotografii jest James Edward Westcott, publikacja dzięki uprzejmości National Archives

13 komentarzy:

  1. Lise Meitner... czy to nie ją ominął Nobel?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak, dlatego zasugerowałam, że Lise nie doceniono. Dopiero po wojnie przyznawano Noble za 1944 r. i w dziedzinie fizyki dostał go Otto Hahn za odkrycie zjawiska rozszczepienia atomu. Lise Meitner nie uhonorowano. Dziś czytam, że dla wielu naukowców był to wóczas szok, ale jeśli nawet, to zadziwaijąco łatwo się z nim oswoili. Dobrze, ze dziś powstają takie ksiązki i - na szczęście - są czytane. W Ameryce "Dziewczyny atomowe" to bestseller, miejmy nadzieję, że i w Polsce zdobędą czytelników.

      Usuń
  2. To się nazywa napisać dobry teaser! Nie wiem jak wytrzymam do 3 lipca. Już bym czytała tę książkę! Nie byłoby bomby A gdyby nie dziewczyny z Oak Ridge. II Wojna Światowa została opisana z punktu widzenia mężczyzn. Teraz pora na kobiety. Dziękuję Andromedo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze polecam, do połknięcia w dwie noce, choć z górą 400 stron. Amerykanie potrafią pisac o nauce, a Amerykanki o kobietach. Podziękowania należą się Denise Kiernan, ale i mnie miło!

      Usuń
    2. Rzeczywiście, Amerykanie potrafią pisać o nauce jak nikt inny - prostym, przejrzystym językiem, tak, by każdy profan zrozumiał. Tam wielkiej nauki nie zamyka się w laboratoriach, czego efekty widać na każdym kroku. Po paru latach w Stanach pojęłam, dlaczego to właśnie u nich powstają te wszystkie IPody, IPhony i cała reszta...

      Usuń
    3. Zgadzam się. Za to u nas dominuje (wynikające z kompleksów chyba) przeświaczenie, że wielka nauka i technika to sprawa elitarna i trzeba ją zamknąć na uczelniach i w laboratoriach, bo przeciętny zjadacz chleba nie zrozumie jej ani w ząb. Nie ma więc sensu wysilać się i jej mu tłumaczyć...

      Usuń
  3. Interesujące...
    Serdecznosci.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapoznałem się z tekstem. Ogólnie to bardzo interesująca historia, interesująca chociaż w około już mniej interesującej sprawy. Ogólnie blog mi się podoba, wpadne tu jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. jakiż ciekawy post :) czytałam jak powieść, z wielkim zaciekawieniem, czekając na finał :)

    Pozdrawiam!

    Marysia

    Zapraszam:
    http://opowiescistypendialnepooja.blogspot.com/
    https://www.facebook.com/OpowiesciStypendialneCzyliPoojaWWielkimSwiecie

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj!
    Od dłuższego czasu czytuję Twego bloga i nie mogę wyjść z podziwu - grafika oraz strona merytoryczna na najwyższym poziomie, po prostu perfekcyjnie! Nie wspomnę już o arcyciekawej tematyce Twojego bloga. Niezmiernie zainteresowały mnie m.in. posty poświęcone modzie oraz cesarzowej Sisi, ponieważ jestem fanką i autorką polskiego bloga o niej. Jeśli zechcesz, zapraszam do mnie: kaiserin-sissi.blog.onet.pl , a jeśli wyrazisz chęć, to może dodamy się do linków? Dla mnie to sama przyjemność! :)
    Pozdrawiam!
    Jeanne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie masz pojęcia, jak się cieszę z tej opinii, bo trochę dostałam w skórę od fanek Sissi za krytyczny tekst o niej. Ale jak widać prawdziwych znawców tematu krytka ukochanej postaci nie boli. Dzieki! Będę zaglądać na Twojego bloga, bo wydaje sie arcyciekawy. Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Czyli Projekt Manhattan to też nasza zasługa? Nie wiem co o tym myśleć :) Nie zmienia to jednak faktu, że sama historia prze ciekawa.

    Pozdrawiamy,
    Fundacja Zdążyć z Pomocą

    OdpowiedzUsuń
  8. 2 dni temu minęło 69 lat od zrzucenia Little Boya. Jedna z najsmutniejszych dat w dziejach ludzkości.

    " Stałem się śmiercią; niszczycielem światów. " Oppenheimer cytując wers z Bhagawadgity
    "Now, we are all sons of bitches" Kenneth Bainbridge
    Cytaty po 1 teście bomby atomowej.

    Historia atomu świetnie obrazuje dychotomiczne podejście ludzi w wykorzystywaniu naukowych odkryć. Z jednej strony mamy elektrownie jądrowe( może juz wkrótce termojądrowe), a drugiej- bomby...
    Melancholijnie, mimo słońca za oknem, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń