sobota, 15 czerwca 2013

Królewskie mistyfikacje

O życiu królewny marzą tylko naiwne dziewczątka? Wcale nie. Powiedziałabym nawet, że te nasze babskie rojenia to mały pikuś wobec męskich. W historii aż się roi od ambitnych oszustów, którzy parli po władzę uzbrojeni w fałszywą królewską tożsamość. Dość wspomnieć Kozaka Jemieljana Pugaczowa, który wywołał powstanie głosząc, że jest cudownie ocalonym carem Piotrem III. Albo Dymitra Samozwańca, na tyle dobrze podszywającego się pod syna Iwana Groźnego, że udało mu się (z polską pomocą) zasiąść na tronie Rosji. Królewskich mistyfikacji w wykonaniu kobiet zdarzyło się o niebo mniej, ale z jaką fantazją były poprowadzone! Posłuchajcie trzech opowieści.

A to ananas!
Jest późny wieczór, 3 kwietnia 1817 roku. Szewc z Almondsbury w południowo-zachodniej Anglii, w pobliżu Bristolu, spotyka na plaży tajemniczą młodą kobietę. Ma gęste ciemne włosy, czarne oczy, na głowie turban. Spowita jest w mocno sfatygowany kawałek tkaniny żadną miarą nie przypominający zwykłej kobiecej sukni. No i wyrzuca z siebie kompletnie niezrozumiałe słowa! Sprawia przy tym wrażenie skrajnie wyczerpanej, zmęczonej i sennej, o czym próbuje poinformować wciskając stulone dłonie pod policzek.

Caraboo w całej egzotycznej okazałości
Dziewczyna nie wygląda na żebraczkę, ale nikt we wsi nie ma też pojęcia na kogo innego mogłaby wyglądać. Trzeba poradzić się światlejszych! I tak panna trafia do domu arystokraty Samuela Worralla. Jego amerykańska żona trzyma greckiego służącego, który zna kilka języków, on na pewno dogada się z dziewczyną!
Okazuje się jednak, że i w otwartym, pańskim domu egzotyczne "znalezisko" pozostaje zagadką. Służący poliglota nie rozumie dziewczyny ani w ząb. Wszyscy wokół zachodzą w głowę, kim jest, a ciekawość potęguje się wieczorem, gdy instalują ją na nocleg w gospodzie. Panienka dostrzega na ścianie oleodruk z rysunkiem ananasa, na który reaguje z niespodziewaną radością. "Anana, anana!" - krzyczy z entuzjazmem. Ta nazwa brzmi podobnie w wielu językach, wszyscy więc domniemują, że prawdopodobnie rozpoznała owoc ze swojej ojczyzny. Zdecydowanie egzotycznej, czego dowodzą odprawiane przez dziewczynę rytuały - zanim podniesie do ust kubek z herbatą, zasłania ręką oczy i mruczy coś pod nosem (modlitwy?), a zaprowadzona do sypialni układa się obok łóżka, na podłodze.
Lady Worrall jest zachwycona niezwykłą damą, jej trochę bardziej sceptyczny mąż uważa, że trzeba zasięgnąć fachowej konsultacji. Z rozmowy na migi udaje się dowiedzieć tyle, że panna ma na imię Caraboo i przybyła do Anglii na statku. Ale skąd? To pozostaje zagadką. Pan Worrall zabiera ją więc do Bristolu. Tam oglądają ją prawnicy, lekarze i rozmaici specjaliści od języka. Bez rezultatów, oni też nie mają pojęcia kto zacz, ale w końcu przychodzi pewien przełom.
Oto portugalski podróżnik imieniem Manuel Eynesso (lub Enes) twierdzi, że rozumie, co mówi Caraboo. Rozmawia z dziewczyną w jej osobliwym języku, a potem opowiada panu Worrall, co usłyszał. Wow! Historia brzmi tak, jakby zaczerpnięto ją z awanturniczego romansu! Caraboo jest księżniczką, pochodzi z rodu władającego małą wyspą na Oceanie Indyjskim. Została porwana przez piratów i cudem udało jej się zbiec z ich statku. Skoczyła do wody i dopłynęła do brzegu, którym szczęśliwie okazały się plaże cywilizowanej Anglii.
Wszystko to mocno przemawia do wyobraźni pana Worralla i wydaje mu się jak najbardziej logiczne. Natychmiast zabiera udręczone przez piratów dziewczątko do domu i wraz z żoną otacza najtroskliwszą opieką.
Tak spisywała swoją historię Caraboo
Caraboo staje się lokalną sensacją. Do domu państwa Worrall ściągają bliżsi i dalsi sąsiedzi, by przywitać egzotyczną księżniczkę. Caraboo robi zachwycające wrażenie. Jest śliczna, zachowuje się w sposób bardzo dystyngowany, a przy tym przejawia tyle uroczych ekscentryzmów! Świetnie strzela z łuku, pływa nago w jeziorze (gdy jest sama) i modli się do bóstw w koronach drzew, wykrzykując: "Allah Tallah!". Spisuje nawet swoją historię we własnym języku, a pokryta robaczkami epistoła czym prędzej zostaje wysłana do analizy do Oxfordu. Wraca z adnotacją, że to raczej zwykły humbug, ale nikt się tym nie przejmuje. Urocza księżniczka zdążyła zaskarbić sobie powszechną sympatię i wszystkie niejasności pracują na jej korzyść. Lokalne gazety pełne są jej wizerunków, Caraboo zyskuje coraz większą sławę i... No właśnie, ta sława w końcu ją gubi.
Portrety "księżniczki" pojawiały się w gazetach 
Jedna z dam w Bristolu, przeglądając gazetę, rozpoznaje w sportretowanej piękności... swoją służącą. Księżniczka Caraboo, dobre sobie! Przecież to Mary Baker, córka szewca! Ale cała ta historia z wymyślonym życiem bardzo do niej pasuje - zawsze miała skłonności do dziwactw, motała na głowie turbany i  mówiła w dziwacznym języku.
Przyparta do muru, "księżniczka" przyznaje się do oszustwa. Uwiedzeni państwo Worrall wstydzą się głęboko własnej naiwności, ale mimo to stają na wysokości zadania. Zamiast wpakować dziewczynę do więzienia, wysyłają ją do Nowego Świata, do Ameryki.
Co ciekawe Mary Baker wcale nie pożegna się raz na zawsze z atrakcyjną królewską tożsamością. Będzie występować jako księżniczka Caraboo w Filadelfii, a później także w Londynie, kiedy po latach wróci do Anglii. Z raczej marnym skutkiem, bo najdalej po kilku miesiącach wszyscy zaczyną się domyślać, że plecie duby smalone. Reszta jej życia będzie pasować do biografii przeciętnej kobiety z gminu - osiedli się w Bristolu, wyjdzie za mąż za równego sobie, urodzi córkę i dożyje starości, prowadząc sklep i sprzedając pijawki dla medyków.
Może szkoda? Tyle fantazji na nic! Przecież do dziś historia Mary fascynuje, powstają o niej książki i filmy (niżej zobaczycie trailer nakręconej w 1994 r. "Księżniczki Caraboo" z prześliczną Phoebe Cates w roli głównej). Wciąż trudno pojąć, jakim cudem prosta dziewczyna z ludu mogła bezkarnie kiwać przedstawicieli ówczesnych elit. Była sprytna i - co zapamiętano - obdarzona ponadprzeciętną pamięcią. Przypuszczalnie przekonała wszystkich, że kompletnie ich nie rozumie, debatowali więc przy niej bez zahamowań o egzotycznych miejscach, lądach i językach. Sami podsuwali dziewczynie informacje, które umiała zręcznie wykorzystać.
A co z Manuelem Eynesso, tajemniczym portugalskim podróżnikiem, który potwierdził historię Caraboo? Był jej wspólnikiem? Przyjacielem? Kochankiem? Tego nie wiadomo do dziś. Zapewne podobnie jak Mary był zwykłym oszustem z wyobraźnią, próbującym za pomocą fantastycznego zmyślenia włamać się do lepszego świata. Dlaczego nie? Przecież Mary prawie się udało...


Anastazja to ja
Jest 17 luty 1920 roku. Hałaśliwa grupka gapiów przygląda się akcji ratunkowej nad berlińskim Landwehrkanal. Z lodowatych fal wyłowiono młodą kobietę, która na szczęście żyje. Zaraz odwiozą ją do Dalldorf, do "psychiatryka", gdzie trafiają wszyscy niedoszli samobójcy.
W szpitalu dziewczyna całe dnie spędza w łóżku. Przelękniona, milcząca, zatopiona we własnych myślach, ale czujna, podrywająca się na najmniejszy hałas. Czego tak panicznie może się lękać ta młoda, śliczna kobieta? Zapytana o nazwisko, uparcie milczy, a w jej wielkich oczach lęgnie się strach. Budzi coraz większą ciekawość. Pensjonariuszki i pielęgniarki szpitala nazywają ją Panną Nieznaną i plotkują o niej niemal równie często, co o tragicznym losie carskiej rodziny Romanowów.
A jest to wówczas temat numer jeden wszystkich rozmów - i na ulicach, i na salonach. Niespełna dwa lata wcześniej zdarzyła się przyprawiająca o dreszcz zgrozy tragedia w Jekaterynburgu. Mikołaj II został zamordowany przez bolszewików, którzy przejęli władzę w Rosji. O śmierci cara poinformowano oficjalnie, ale co z jego rodziną? Z carycą Aleksandrą i piątką ślicznych książątek? Okoliczności tej ponurej zbrodni są pilnie strzeżone przez komunistów, nic dziwnego, że mnożą się legendy i spiskowe teorie. Jedni mówią, że dzieci oszczędzono, inni że do zbrodni w ogóle nie doszło. Zdjęcia młodziutkich księżniczek okupują szpalty gazet, każdy zna ich twarze, są niemal jak te z rodzinnych fotografii.
No i w końcu staje się to, co jakoś było do przewidzenia - jedna z pensjonariuszek szpitala Dalldorf rozpoznaje w tajemniczej pannie Wielką Księżnę Tatianę Romanową. Jest przekonana, że to jej twarz, jej oczy, jej rysy! I tu następuje punkt kulminacyjny całej historii, bo Panna Nieznana po raz pierwszy zabiera głos. Przyznaje, że owszem, jest carówną, ale nie Tatianą, a najmłodszą, Anastazją.
No i się zaczyna! Wszystko, co zdarzy się później, będzie jedną z najgorętszych plotkarskich historii XX wieku, do dziś niejasną, pełną zagadek, pytań i tajemnic.
Anna Anderson i Wielka Księżna Anastazja

Panna Nieznana przybiera nazwisko Anny Anderson i zaczyna swą walkę o (własną?, nową?) królewską tożsamość. Dla jednych jest przebiegłą oszustką i wyrachowaną uzurpatorką, inni jednak naprawdę rozpoznają w niej córkę cara. Zadziwiająco wielu kuzynów i przyjaciół młodych księżniczek odnajduje w jej twarzy rysy Anastazji, a w charakterze - cechy osobowości księżniczki. Anna co prawda nie zna angielskiego ani francuskiego, którymi carskie dzieci swobodnie się posługiwały, po rosyjsku też nie mówi (choć rozumie), ale mogła przecież zapomnieć na skutek szoku! W zamian potrafi zaskoczyć znajomością szczegółów z życia carskiej rodziny. Podczas rozmowy z jednym z "kuzynów" prostuje jego opowieść: "Nie, stół bilardowy stał na dole, a nie na górze. I to ja byłam tą, która najgorzej radziła sobie z kijem, zapomniał pan?". Ma stuprocentową rację, czym wprawia w osłupienie swego rozmówcę, który będzie odtąd przekonany, że ma przed sobą cudownie ocaloną Anastazję.
Oczywiście, nikt z najbliższych krewnych Romanowów tak łatwo jej nie uwierzy. Brat carycy Ernest Heski wynajmie nawet detektywa, który ustali, że rzekoma Anna to prawdopodobnie Franciszka Szankowska, polska robotnica spod Gdańska. No właśnie - prawdopodobnie. Bo stuprocentowych dowodów nie będzie.
W końcu dojdzie do zdumiewającego procesu, który ma ostatecznie rozwiać wątpliwości co do tożsamości Panny Nieznanej. Niestety, nie rozwieje, choć będzie toczyć się wiele lat. Jego ustalenia są zaskakujące: wynika z nich, że twarz Anny Anderson i Wielkiej Księżnej Anastazji niczym się od siebie nie różnią, podobnie jak charakter ich pisma! To jednak za mało, by zapadł jednoznaczny wyrok, królewska tożsamość Anny nie zostaje potwierdzona. Ale nikt również kategorycznie jej nie przeczy.
Zanim Anna Anderson umrze w 1984 roku - jako sędziwa, 88-letnia dama - jej historia zrobi prawdziwą karierę w popkulturze. Co i rusz będzie przenoszona na ekran, a rolę cudownie ocalonej księżniczki zagrają największe gwiazdy: Ingrid Bergman, Amy Irving czy Meg Ryan, której głosem Anastazja przemówi w rysunkowej wersji swoich przygód (bo były i wersje dla maluchów!). 
A sama Anna? Też odetnie kupony od swojej sławy. W 1968 r. poślubi historyka i milionera Johna Manahana i szczerze mówiąc żadna królewska tożsamość nie będzie jej już potrzebna. 
Historia znajdzie finał dopiero po jej śmierci. W 1991 i 2007 r. w dwóch różnych miejscach zostają odnalezione szczątki carskiej rodziny, a przeprowadzone badania DNA jednoznacznie zaprzeczają jakimkolwiek związkom Anny z rodziną Romanowów. Wielka zagadka zostaje rozwiązana.
Czyżby? Kim w takim razie była Anna Anderson?  Skąd miała wszystkie swoje wiarygodne przecież informacje? Jakim cudem wywiodła w pole tyle osób? Była kłamczuchą, to jasne. Ale jej kłamstwa wciąż stanowią zagadkę...

Film "Anastazja: Tajemnica Anny" z 1986 r. zgarnął dwa Złote Globy. W obsadzie same gwiazdy: Amy Irving, Omar Sharif, Olivia de Havilland, Rex Harrison.

Bunga, bunga!
Jest jeden z wiosennych dni 1910 roku. Londyńskie gazety szeroko informują o wizycie w Anglii grupki egzotycznych książąt. Malownicza delegacja domu panującego Abisynii zostaje z honorami przywitana na londyńskim dworcu Paddington. Stąd luksusową salonką udadzą się do portu w Weymouth, by obejrzeć flagowy okręt HMS Dreadnought, klejnot brytyjskiej marynarki wojennej. 
Gdy docierają na miejsce, wita ich kompania honorowa marynarki. Na maszcie co prawda powiewa flaga Zanzibaru, bo nie zdążono na czas znaleźć abisyńskiej, goście jednak wykazują się dyplomatycznym taktem i łaskawie przemilczają wpadkę. Bardzo są ciekawi dumy brytyjskiej marynarki i czym prędzej chcą obejrzeć okręt. Oprowadzani po pokładzie, wymieniają się uwagami w egzotycznym jak oni sami języku, co i rusz wykrzykując: "Bunga, bunga!". Najwyraźniej bardzo są zadowoleni z przebiegu wizyty, bo na koniec proszą o modlitewne kobierczyki, na których zaczynają oddawać "honory wojskowe" oficerom marynarki.
Abisyńska delegacja wygląda tak:

Wiecie, kim jest dżentelmen pierwszy z lewej? To żaden abisyński książę, ale młodziutka pisarka Virginia Woolf! Cała akcja była wielką maskaradą, wymyśloną i z sukcesem przeprowadzoną przez grupkę młodych londyńczyków pod wodzą Horacego de Vere Cole (na zdjęciu pierwszy z prawej). Zwerbował on piątkę swoich przyjaciół-artystów, podolepiał im sztuczne brody, przyciemnił twarze, a na głowy założył turbany. To, plus fałszywa depesza z podpisem podsekretarza Biura Spraw Zagranicznych, wystarczyło by wprowadzić "Abisyńczyków" na pokład pancernika.
Brytyjska marynarka najadła się wstydu, jak nigdy! Wojskowi domagali się ukarania Cole'a i przyjaciół, ale wyśmiano ich żądania. Ukarać należało raczej tych, którzy tak łatwo dali się nabrać! Cała akcja przypominała dzisiejsze prowokacje dziennikarskie, jasno pokazując, jak łatwo szpiedzy mogliby zdobyć tajne dane o brytyjskiej flocie.

Virginia au naturel
A "bunga, bunga" przeszła do historii. Virginia Woolf wspominała później, że gdy prawdziwy cesarz Etiopii przybył do Anglii, gdziekowiek się udał, biegli za nim ulicznicy, wołając: "Bunga, bunga!". W naszych czasach fraza zyskała niespodziewanie drugie życie jako określenie sławetnych orgii Silvio Berlusconiego, byłego już na szczęście premiera Włoch.
Zaś pancernik HMS Dreadnought, mimo nienajlepszego piarowego debiutu, zasłużył się w czasie I wojny światowej. Kiedy staranował i zatopił niemiecki okręt podwodny, wśród telegramów z gratulacjami znalazł się też taki, który zawierał tylko dwa słowa:  BUNGA BUNGA! 
Źródła: Peter Kurth, Anastazja; Brian Haughton, The Princess Caraboo Hoax
Zdjęcia: Wikimedia Commons

14 komentarzy:

  1. No cóż też mam urojenia i myślę, że jestem Anastazją...;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie opowiedziane historię! Jak zawsze zresztą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale się uśmiałam! Dziękuję przede wszystkim za księżniczkę Caraboo. Oglądałam kiedyś film, ale kompletnie o nim zapomniałam. A ta historia z Virginią Woolf i piątką jej przyjaciół pyszna, jak wszystkie mające na celu ośmieszenie władzy. Najbardziej mnie dziwi, że nikt nie dostrzegł tych sztucznych bród i sztucznej opalenizny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dostrzegł (pewnie nadmiernie często nie widywano w Londynie abisyńskich książąt), choć mieli kłopot z utrzymaniem makijażu. Dlteago nie jedli w czasie wizyty, zrobili to dopiero w drodzie powrotnej w pociągu, nie zdejmując przy tym białych rekawiczek. Jeden z nich kichnął i odpadły mu wąsy, ale zdołał je przykleić, nim ktokolwiek z załogi zauważył...

      Usuń
  4. odkryłam wczoraj i już zdążyłam przerobić wszystkie historie zamieszczone na tym blogu- większość odkrywając po raz pierwszy! pozdrawiam i czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Obejrzałam film o Anastazji, który załączyłaś. Niesamowite, jak jego twórcy pewni byli królewskiej tożsamości Anny Anderson! Wtedy oczywiście nikt nawet nie przypuszczał, że ze kilka lat wszystko znajdzie tak jednoznaczny finał.
    Wszystko to przypomina mi trochę naszą historię z gen. Sikorskim i podejrzenia, że wcale nie zginął w wyniku katastrofy, lecz został zamordowany. Doprowadziło to kilka lat temu do kosztownej ekshumacji, która koniec końców nie potwierdziła wersji o morderstwie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak ja lubię te Twoje historie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak ja lubię te Wasze komentarze! xD

    OdpowiedzUsuń
  8. Trzeba przyznać, że pomysłowe i inteligentne z nich były dziewczyny- nie każdy potrafiłby tak wykorzystać okazję :) co do innych Romanowów wannabe to można by nimi calą salę zapełnić, ale moje serce i tak zdobył Polak, agent CIA Michał Goleniewski. Wątki szpiegowskie, cudowne ocalenie i nawet spotkanie po latach z 'siostrą'- amerykańską Anastazją- Eugenią Smith, czego chcieć więcej? :))
    pozdrawiam i jesteś super jak zawsze
    eczytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  9. Andromedo, a co powiesz na temat Matyldy Krzesińskiej, była ona kochanką cara czy nie, mówiła prawdę cy ostro poniosła ją fantazja? czekam... pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łał, Matylda to też ciekawa postać do opisania kiedyś! Moim zdaniem jej romans z carem więcej niż prawdopodobny, bo Mikołaj II generalnie był bardzo romansowy - przynajmniej póki się nie ożenił. Nie możemy potwierdzić niczego na sto procent, ale to jest jedna z tych rzeczy, które mnie urzekają w obyczajowości naszych przodków. Niedopowiadanie niczego do końca, dyskrecja (nawet w spisywanych wspomnieniach i pamiętnikach), zostawianie pola do domysłów - dziś z ich relacjami mamy kłopot, ale przecież właśnie dlatego tamte czasy budzą taką ciekawość. Nic nie było wprost podane na talerzu, z dość odrażającą momentami szczerością, jak w dzisiejszych plotkarskich pudelkach...

      Usuń
  10. Och, czy są ciekawsze te opowieści o rzekomej Anastazji od pozbawionych romantyzmu badań DNA, dzięki którym zidentyfikowano szczątki córki cara? Ja wolę te pełne niedomówień i zagadek historie ;)
    O księzniczce Caraboo nigdy nie słyszałam, a bardzo mnie rozbawiła. Musiała mieć kobietka fantazję i zdolności aktorskie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Fragment historii przypadkowego znalezienia księżniczki Caraboo kojarzy mi się z historią Rózi z ksiązki "Pierścień i róża". Nawet opis wyglądu się zgadza :)

    OdpowiedzUsuń
  12. ad. Anastazji-gdy patrzę na twarz Anny Anderson (jeśli porównujemy zdjęcia) to wg mnie bardziej przypomina twarz 2-giej córki cara- Tatiany, być może Anastazja mogłaby być podobna potem do Tatiany... Zastanawiająca jednak była bardzo rzadka choroba zarówno u Anastazji jaki i u Anny A-zdeformowana stopa...
    Poza tym japońscy naukowcy stwierdzili ostatnio, porównując DNA bliskiego kuzyna zamordowanego cara z jego DNA (min śladami potu ), że szczątki owej znalezionej, zamordowanej rodziny carskiej -nie są szczątkami rodziny carskiej. Car i jego rodzina mieli wielu sobowtórów-być może pochowani zostali właśnie oni
    Znalazłam też: http://otma.bloog.pl/?smoybbtticaid=613c37
    gala annonima

    OdpowiedzUsuń