wtorek, 3 grudnia 2013

Pięć sławnych kobiet, których mogło nie być

W przypadku postaci z odległej historii nie tak łatwo ustalić, które z nich istniały naprawdę, a które są tylko legendą. Relacje o ich życiu pełne są sprzeczności, a często stanowią zwykły wymysł fantazjujących kronikarzy. Ale przecież i w bajkach tkwi ułamek prawdy, a historie wyimaginowanych postaci z legend bywają oparte na życiu prawdziwych ludzi. Ja wolę myśleć, że tak właśnie było. I że tych pięć, dobrze nam znanych dam istniało naprawdę, a nie tylko w naszej wyobraźni.

Wanda, co nie chciała Niemca
Tę pannę wydumał sobie ponoć Wincenty Kadłubek, nasz kronikarz z przełomu XII i XIII wieku. W jego zapiskach po raz pierwszy pojawia się Wanda. Ale nawet jeśli całą historię wyssał z palca, to na tyle dobrze trafił z nią w nasze gusta, że przez następne stulecia osiągnęła ona niebywałą popularność, obrastając w nowe wątki i warianty.
Wanda na obrazie Maksymiliana Piotrowskiego, 1859
Oto mamy polską księżniczkę, która po śmierci swego ojca Kraka, staje się królową. W nowej roli radzi sobie nad podziw świetnie, a wieści o jej dobrych rządach idą w świat. Mówi się też, że młoda królowa jest piękną panną, nic dziwnego, że w pakiecie ze swoim sprawnie zarządzanym królestwem stanowi łakomy kąsek dla samotnych książąt. Jeden z nich, niemiecki tyran z sąsiedztwa, wysyła swatów. Chce brać co dobre, nim inni go ubiegną. Ale Wanda odmawia! Odtrącony i upokorzony książę postanawia podbić kraj Polki, a ją samą wziąć choćby siłą. Już, już nadciąga z gromadą zbrojnych pod Kraków, no ale przecież mu się nie uda! Nie z polską księżniczką!
Opowieści o Wandzie mają różne zakończenia, ale w żadnej brzydkiemu Niemcowi nie dostaje się ani nasz kraj, ani nasza panna. U Kadłubka Wanda rządzi spokojnie do końca swoich dni, tak jak chciała - samotnie. Późniejsze wersje - przywołane w Kronice Wielkopolskiej i u Długosza - dodają historii dramatyzmu. Wszystko kończy się śmiercią Wandy w odmętach Wisły. Lepsze to niż odstręczający mąż, lepsze to niż kolejne ataki wroga pustoszące jej królestwo! Tym heroicznym skokiem do wody Wanda próbuje ocalić wszystko, co dla niej najważniejsze - wolność własną i swoich poddanych. 
Aleksander Lesser, Śmierć Wandy, 1855
Legenda o Wandzie jest jednym z ulubionych polskich mitów. I strasznie mi się to podoba, że u zarania naszej historii jest opowieść o niewieściej rycerskości, w której poświęcenie, wolność i kobiecość splatają się w jedno. A czy to prawda, czy tylko bajka? To już nie jest tak istotne, choć możliwe, że więcej w tym prawdy niż sądzimy. Wszak istnieje mogiła księżniczki, Kopiec Wandy, usypany dawno, dawno temu, w VIII albo VII wieku, a więc na długo przedtem nim nasze dzieje zaczęli notować kronikarze. Ze szczytu mogiły Wandy wciąż rozciąga się widok na jej nietknięte królestwo, na Kraków.

Słodkie oczy Ginewry
Od naszej Wandy sławniejsza w świecie jest jej angielska krewniaczka, królowa Ginewra. Heroina z działających na wyobraźnię legend o królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu. Możliwe, że też jej nie było i jest tylko bohaterką mitów, najpierw przekazywanych ustnie, a spisywanych około XII wieku, jak nasza opowieść o Wandzie. Ale przecież historycy wciąż szukają „w realu” pierwowzorów jej sławnego męża, pana na Camelot (niejaki Ambrosius Aurelianus, który grzmocił Sasów w V wieku, to najpewniejszy kandydat), zatem i przypisywana mu historia miłosna też mogła zdarzyć się naprawdę.
Henry Justice Ford, Ginewra, ok. 1910
Jej bohaterką jest właśnie Ginewra, córka władcy Cameliard, przyjaciela i sojusznika Artura. Różnie mówią w podaniach o jej małżeństwie. Jedni twierdzą, że było ono po prostu wynikiem zwykłej polityki sprzymierzonych królów - Artur wziął za żonę córkę swego koalicjanta, a miłość nie miała tu nic do rzeczy. Inni utrzymują jednak, że zakochał się do szaleństwa w gładkiej pannie. Szkoda, bo koniec końców marnie na tym wyszedł - i on, i jego królestwo. Dziewczyna, niestety, nie odwzajemniła się tym samym. Obiektem jej westchnień został jeden z arturiańskich rycerzy, gładkolicy sir Lancelot. A ponieważ i ten nie umiał się powstrzymać od romansowania z żoną swego króla, finał mógł być tylko tragiczny. Lancelot najpierw poprztykał się z kolegami, broniąc (wątpliwego) honoru swojej pani, potem wyzwał Artura i koniec końców doprowadził do jego śmierci.
Wszystko zakończyło się wielką smutą, upadkiem Camelot. Lancelot resztę życia spędził na wygnaniu, jako pokutujący pustelnik, a Ginewra, jak nasza Izabela Łęcka, poszła do klasztoru, nękana wyrzutami sumienia, że obudziła takie niszczące męskie namiętności.
Na koniec dodam z nieelegancką satysfakcją, że daleko jej do naszej Wandy. Była jedynie piękną lalą, której udział w wielkiej historii ograniczał się do robienia słodkich oczu nadskakującym jej panom. A przy tym na tyle niemądrą, by nie przewidzieć tego skutków.
Na szczęście to tylko legenda, dlatego nikt się gniewa, gdy ci, którzy dziś ją przypominają, trochę ją modyfikują, naginając do naszej wrażliwości. Stąd w ostatniej sławnej filmowej opowieści (z 2004 r.) Ginewra z twarzą Keiry Knightley dzielnie macha łukiem, a wszystko kończy się po bożemu - sielanką z Arturem w ich wspaniałym królestwie. Kto wie, może tak to właśnie było?



Mamuśka Rzepicha
Od niej rzekomo zaczyna się nasza historia. Rzekomo. Bo choć jest mniej bajkowa niż Wanda, to żaden historyk nie potwierdzi jej istnienia. Żona Piasta, protoplasty średniowiecznej dynastii polskich królów, pojawia się w naszej pierwszej kronice, spisanej na początku XII wieku przez Galla Anonima. Jego opowieść jest jednak pełna tak nieziemskich szczegółów, że zimnogłowym historykom trudno w nią uwierzyć.
Na imię ma Rzepka, a zdrobniale wołają na nią Rzepicha. Jest żoną ubogiego acz szlachetnego kmiecia Piasta, zamieszkałego w chacie na gnieźnieńskim podgrodziu. Na książęcym tronie w Gnieźnie siedzi zaś Popiel - tchórzliwy, gnuśny i zdradziecki, a wiec taki, jakiego żaden szanujący się Polak nie chciałby mieć w gronie przodków. I szczęśliwie mieć nie będzie - dzięki Piastowi i jego Rzepce.
Piast i Rzepka na dziewiętnastowiecznej ilustracji
Gall opisuje dzień, w którym książę Popiel wydaje ucztę na postrzyżyny dwóch synów. Tegoż samego dnia skromne przyjęcie szykują Piast z Rzepichą na postrzyżyny swojego synka. Ten pierwszy wykaże się zwyczajową pychą, zaś nasza para - iście polską gościnnością.
Oto pojawia się dwóch tajemniczych wędrowców, których Popiel do zamku nie wpuszcza (przybłędy!), natomiast Piast z Rzepichą przyjmują ich z radością. Wędrowcy (aniołowie, sugeruje Gall) nie dość, że w cudowny sposób rozmnażają wieprzowinę i chleb, to dokonują postrzyżyn chłopca i nadają mu imię Siemowita, wróżąc wielką przyszłość.
I faktycznie, gdy chłopiec dorośnie, zostanie obrany księciem w miejsce niegodziwego Popiela, który zginie marnie (pożarty przez myszy na wieży w Kruszwicy). A Piast da początek wspaniałej dynastii. 
Następcą Siemowita będzie jego syn Lestek, po nim przyjdzie wnuk Siemomysł, a w końcu prawnuk - doskonale nam wszystkim znany Mieszko I. 
Postrzyżyny u Piasta na obrazie Zofii Stryjeńskiej, 1932

Rzepicha jest więc pra-prababką naszego pierwszego historycznego władcy. O ile w ogóle jest. Póki co, nikt jej postacią historyczną nie nazwie (głównie z powodu tych aniołów Galla). Ale - dobra wiadomość! - wcale nie jest powiedziane, że za sto lat to się nie zmieni. Metodologia badań historycznych ewoluuje i coś, co kiedyś wydawało się bajką, z czasem może zagościć w realu.
Bo tak się właśnie stało w przypadku przodków Mieszka, tej wyżej wymienionej trójki - Siemowita, Lestka i Siemomysła. Przez całe wieki uznawaliśmy za bajeczne wszystko, co Gall o nich wypisywał. Pewny był tylko Mieszko. Dlaczego? Ano dlatego, że jego imię, oprócz Galla, zapisali także kronikarze czescy i niemieccy. Natomiast o przodkach Mieszka tamci nie pisnęli ani słówka. Uznaliśmy więc, że nasz Gall duby smalone bredził o Piastach i Lestkach, spisując głodne kawałki opowiadane przez lud. Uzależnieni od słowa, od tradycji pisanej, tylko takie przekazy uznawaliśmy za wiarygodne.
Ale dziś już tak nie myślimy. Opowieści Galla w pewnym stopniu potwierdziły prace archeologów, pokazujące ciągłość rozwojową polskiego państwa; zmienił się też stosunek do ustnej tradycji historycznej. W czasach, kiedy nie znano pisma, listy dynastyczne władców przechowywano w pamięci, i to bardzo precyzyjnie (pokazały to badania ludów pierwotnych Afryki i Polinezji). Może więc Gall po prostu zapisał to, co nasi przodkowie podawali sobie z pokolenia na pokolenie, i co wcale nie musiało być legendą? No bo skąd się wziął Mieszko? Nie mógł wyskoczyć jak Minerwa z głowy Jowisza! Musiał mieć poprzedników, bez względu na to, jak się nazywali. A nie mamy powodów, by kwestionować, że nazywali się właśnie Siemowit, Lestek i Siemomysł.
Dlatego dziś całą tę trójkę uznajemy za postacie historyczne. Do Piasta wciąż podchodzimy nieufnie, ale może to tylko kwestia czasu (i metodologii)? Kto wie, czy za kilka następnych wieków i on nie znajdzie się na liście naszych historycznych przodków. A z nim i jego Rzepka…
PS. Dynastii Piastów nazwę nadano dopiero w XVII wieku, Kazimierz Wielki tak o sobie nie mówił…

Joanna z Watykanu
Czy papież Jan VIII był kobietą? Albo inaczej: czy oprócz papieża Jana VIII istniał jeszcze jeden o tym samym imieniu, sprawujący swój urząd pół wieku wcześniej? I czy była nim przebrana w męskie szaty kobieta?
Tego nie wie nikt. Dziwne, bo kolejna moja bohaterka, Joanna, nie powinna gubić się w mrokach dziejów aż tak, jak jej poprzedniczki. Tu wszystko dzieje się w znacznie lepiej udokumentowanym miejscu i czasie - w Rzymie pierwszej połowy IX wieku. Ale kroniki tego czasu milczą o niej jak zaklęte. Albo więc wcale jej nie było, albo czyn, jakiego się dopuściła, uznano za tak haniebny, że współcześni postanowili oczyścić historię z najmniejszych śladów jej obecności. W źródłach opowieść o papieżycy pojawia się dopiero trzysta lat później, kiedy nikt już nie potrafi ustalić: prawda li to czy tylko legenda?
Wizerunek Papieżycy lub Arcykapłanki w kartach tarota może być echem historii Joanny

Oto Joanna - mieszkająca w niemieckiej Moguncji młoda Angielka. Odkąd pamięta fascynują ją tajemne księgi, filozofia, cała ta sekretna wiedza zamknięta w wypełnionych foliałami bibliotekach. Wiedza niedostępna kobietom. Joanna najwyraźniej nie chce przyjąć tego wiadomości. Układa brawurowy plan, który pozwoli jej studiować. Jak mężczyznom. Wystarczy przecież, że stanie się jednym z nich! W męskim przebraniu i razem z ukochanym - co czyni wyprawę mniej ryzykowną - wyrusza do Aten, historycznej stolicy filozofów. I udaje się! Nie dość, że zdobywa wszechstronne wykształcenie, to prześciga swoich mistrzów.
Wyrasta na wybitną postać ówczesnego świata. Zaczyna dzielić się swoją wiedzą, najpierw w Atenach, a potem w Rzymie, rośnie jej sława, a na wykłady ściągają tłumy. Wkrótce nikt nie ma wątpliwości, że ma do czynienia z osobą o ponadprzeciętnym intelekcie, która zasługuje na najwyższą godność ówczesnego świata - na papieski tron. Zostaje wybrana.

Jej historia kończy się dramatycznie po dwóch latach, siedmiu miesiącach i czterech dniach. Pewnego dnia, podczas procesji na ulicach Rzymu, w zaułku między Koloseum a kościołem św. Klemensa, Joanna zaczyna rodzić! Ten dzień jest także dniem jej śmierci. Ginie ukamienowana przez lud, wzburzony tak jawnym wszeteczeństwem.
Joanna rodzi  podczas procesji na ulicach Rzymu (francuska grafika z XVIII w.)

Czy tak to naprawdę było - tego się raczej już nie dowiemy. Barwna historia Joanny pewne miejsce ma dziś jedynie w popkulturze (niżej trailer filmu z 2009 r.). Większość historyków jest sceptyczna, znajdując równie wiarygodne argumenty za, jak i przeciw istnieniu papieżycy. Kościół formalnie się od niej zdystansował w XVII wieku, na co miała wpływ reformacja i popularność tej legendy wśród wrogów papiestwa. Joanna była świetnym narzędziem krytyki Kościoła - skoro baba, ZWYKŁA BABA!, a więc istota z natury głupia i niska, potrafiła wywieść w pole hierarchów i zrobić z nich stado baranów, to jakie to wystawia świadectwo tej instytucji?
Zabawne jest to, że jedni i drudzy - i Kościół, i jego wrogowie - byli w istocie idealnie zgodni: oto ich wspaniały, męski świat zapaskudziła nędzna kobiecina, której życie niewiele się różni od tego, jakie wiedzie przychówek w oborze. I z tych powodów, Joanno, mam wielką nadzieję, że naprawdę byłaś między nami.


PS. Ciekawostką jest, że największą karierę w świecie zrobiła wersja opowieści o Joannie zamieszczona w trzynastowiecznej kronice naszego Marcina z Opawy, arcybiskupa gnieźnieńskiego. Była prawdziwym bestsellerem średniowiecza, przepisywanym przez tysiące kopistów

Mokry podkoszulek Nawojki
O, proszę, kolejna przebieranka, tym razem w naszym lokalnym wydaniu. Kiedyś będę musiała przygotować osobny wpis (albo i kilka, bo w jednym się nie zmieszczą) o pannach sprzed wieków, które próbowały przejść przez życie w męskich ciuchach. Czyli dziewczynach z normalnym apetytem na życie i na tyle odważnych, by walczyć o swoje, bez względu na czasy, w jakich przyszło im żyć. Było ich bez liku, przy czym istnienie wielu jest tradycyjnie kwestionowane, czemu specjalnie się nie dziwię, bo były przecież brzydkim kleksem na męskiej liście praw świata tego. Należy do nich także Nawojka, pierwsza polska studentka.
Nawojka jakoś nie była atrakcyjnym tematem dla polskich artystów.
Żaden Matejko jej nie namalował. Ale wyobrażam sobie, że musiała wyglądać tak,
jak ta przebierająca się za chłopca, ścinająca swoje piękne włosy dziewczyna
na obrazie Eleanor Fortescue Brickdale ("The Little Foot Page", 1905)
To również postać na pół legendarna, jak z jakiejś bajki, choć jest już XV wiek, dobrze znany i opisany - we Francji bije się Joanna d’Arc (w męskiej zbroi, a jakże!), w Polsce niedawno mieliśmy Jadwigę za króla. Oczkiem w głowie naszej władczyni była Akademia Krakowska, która za jej czasów zaczęła rozkwitać. I właśnie na jednym ze świetnych wydziałów uczelni w 1414 roku rozpoczyna studia niejaki Jakub.
Jakub wcale nie jest Jakubem. Ma na imię Nawojka i przypuszczalnie jest córką burmistrza Dobrzynia, a według konkurencyjnej historycznej plotki - rektora gnieźnieńskiej szkoły parafialnej. Bystra dziewczyna w domu uczy się pisać i czytać, po polsku i po łacinie, ale chciałaby więcej… Tylko jakim cudem? Przecie nie dla kobiety uniwersytety!
Nie ma rady, Nawojka musi zrobić to, co wcześniej Joanna - obcina włosy, zakłada męskie ciuchy i zapisuje się na uczelnię. Świetnie sobie radzi przez całe trzy lata i wszystko zdaje się zmierzać do szczęśliwego końca. Którego jednak jak wiadomo nie będzie.
Wykład uniwersytecki (grafika z końca XIV w.)
Różne są wersje na temat tego, jak Nawojka zostaje zdemaskowana. Według tej bardziej prawdopodobnej tuż przed złożeniem egzaminów bakalarskich dziewczynę rozpoznaje i wydaje ktoś, kto znał ją wcześniej - syn wójta z jej rodzinnego Gniezna, również studiujący w Krakowie. Wedle wersji bardziej awanturniczej, Nawojka wpada przez Lany Poniedziałek. Być może sama mokra toga oblepiająca jej ciało wystarcza, by pojawiły się podejrzenia, że nie jest to chłopię. Ale ponoć dziewczyna strasznie się w ten poniedziałek zaziębia i wezwany do niej medyk ostatecznie rozwiewa wątpliwości.
Na uczelni wybucha wielki skandal. Natychmiast zbiera się sąd rektorski, deliberując, co z tym kwiatkiem począć. I wcale nie jest to tak zabawne, jak wydaje się dziś, gdy opowiadamy tę historię. Za złamanie zakazu Nawojce grozi śmierć na stosie! Unika go, najwyraźniej tylko dlatego, że jako świetna studentka dobrze zapisała się pamięci wykładowców. Nie potrafią wysłać na śmierć kogoś, kogo nauczyli się cenić... A ona także i teraz, stojąc przed sądem już jako dziewczyna, potrafi znaleźć odważne i właściwe słowa. Zapytana: „Czemu dopuściła się tak strasznego grzechu?”, odpowiada najtrafniej jak można: „Z miłości do nauki”.
Zatem stosu nie będzie. Zamiast niego - dożywotnia pokuta w klasztorze. Mam wielką nadzieję, że dla Nawojki nie była to kara, ale radość prawdziwa, bo w ramach tej pokuty miała uczyć mniszki. Mogła więc być wierna swojemu powołaniu, „miłości do nauki”, choć tylko na małym skrawku zamkniętego, kobiecego świata, za klasztorną furtą. Uniwersytet Jagielloński pierwsze „legalne” studentki przyjmie dopiero cztery wieki później.
Trochę nam to czasu zabrało, prawda? Na szczęście po drodze były też Nawojki. Bo mam szczerą nadzieję, że było ich więcej. Że co najmniej kilka kobiet studiowało mimo zakazów, a w finale szczęśliwie ustrzegło się pechowego „mokrego podkoszulka”. Może tylko dlatego nie mamy pojęcia, że istniały?

Źródła: Poczet królów i książąt polskich (red. Andrzej Garlicki), Warszawa 1998
Władysław Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, PIW, 1987
www.users.globalnet.co.uk/~pardos/PopeJoanHome.html
Wikipedia
Zdjęcia: Wikimedia Commons, www.pinakoteka,zascianek.pl

16 komentarzy:

  1. Bardzo lubię Twojego bloga :). Materiał podany dobrej formie - długość wystarczająca, by zainteresować (i ew. zachęcić do pogłębienia wiedzy i własnych poszukiwań) i nie zanudzić nadmiarem "tła historycznego". Pozdrawiam i życzę chęci do dalszej pracy :)!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo interesujące, zwłaszcza te przebieranki! Ciekawa jestem, ile takich kobiet nigdy nie zostało zdemaskowanych i figuruje dziś w encyklopediach pod przybranym, męskim imieniem?
    Kaśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kopernik była kobietą i do tego lesbijką. W jednym polskim filmie o tym mówili. Za to Skłodowska była mężczyzną. Wyglądała co prawda jak kobieta, ale miała męski poziom hormonów, więc w zasadzie to była facetem. Gocha

      Usuń
    2. Mogę być lesbijką, byle nie z Gochą.
      Kopernik

      Usuń
  3. Fantastyczny post! Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyłączam się do podziękowań. Trochę się na te Twoje posty naczekam, ale jak już się pojawią, to jest co czytać! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. mam rozszerzoną historie w LO i do tego świetną nauczycielkę która mówi ze papieżyca Joanna naprawdę istniała :) on raczej się nie myli więc jej wieże :) Bardzo podoba mi sie twój blog piszesz o tym że kobiety w dawnych wiekach w cale nie były takie bierne i bezużyteczne jak twierdzi historia ogólna i myślę ze historie o tych kobietach pokazują ze dużo lepiej poradziły byś my sobie z rządzeniem iż robili to mężczyźni !!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Znalazłam twojego bloga na wakacjach, przeczytałam wszystkie posty chyba w 3 dni. Od tej pory co kilka dni sprawdzam czy nie ma czegoś nowego. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z kimś kto tak ciekawie opowiada o historii. Zapewne nie będę pierwszą ani ostatnią która powie ci, że naprawdę masz talent :) Brawo !!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo Wam dziekuję za opinie i cieszę się, że znajdujecie czas na czytanie w tym przedświątecznym okresie. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. Twój blog na najlepsza rzecz, jaką znalazłam w internecie. Trafił idealnie w moje zamiłowanie do historii i wyjątkowych kobiet. Odwiedzam regularnie i czytam z przyjemnością. Czekam na dalsze wpisy :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mnie tam najbardziej Wanda się podoba. Do niej sentyment czuję i tyle! Nawojka też fajna. Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  10. W obronie Rzepichy

    Określenie "mamuśka" ma charakter pejoratywny, a nic nie wskazuje na to, że Rzepicha miała wady. Przeciwnie - gościnna była! Poszła do spiżarni po żywność, aby ugościć ludzi, którzy nazajutrz po postrzyżynach jej syna zdążali do grodu (do Kruszwicy czy do Gniezna? - różne są wersje), aby wybrać nowego władcę. Po drodze zatrzymywali się u Piasta Kołodzieja, jej męża. Gości było tak dużo, że aż się Piast mocno zaniepokoił, czy wystarczy mu jedzenia dla wszystkich. Wtedy to Rzepicha w spiżarni zobaczyła, że zapasów wcale nie ubyło. Jest to odczytywane jako skutek specjalnego błogosławieństwa dwóch tajemniczych gości na postrzyżynach albo jako nagroda za gościnność. Gdyby była skąpa (jak Ebenezer Scrooge na początku "Opowieści wigilijnej" Karola Dickensa) wołami by jej tam nikt nie zaciągnął, chyba że poszłaby z widłami i stanęła przed drzwiami, aby bronić dostępu do niej. Stało się przeciwnie. Rzepicha wspólnie z mężem przyjmowała gości, była gospodynią i z pewnością nie żałowała im jedzenia.

    Lubię Rzepichę i Piasta - za ich gościnność, za "czym chata bogata". Z pewnością każdy dobrze się u nich czuł, dlatego ich odwiedził w drodze na wspomniane wybory. Dobro wróciło do nich... pomnożone.

    Może by tak zmienić tytułową "mamuśkę" na "prababkę" albo - dajmy na to - "przodkinię"? Forma "przodkini" tak jak bogini czy inne i dawne: posełkini (od: poseł) lub smokini (od: smok; obok formy "smoczyca"). Współcześnie w nazwach żeńskich częściej spotykamy się zakończeniami "-yni" (gospodyni, mistrzyni, zwyciężczyni).

    Zob. przypis nr 10 to tekstu:
    http://www.tkj.uw.edu.pl/objas/obj_paniprezydent.html

    Poza tym imię Rzepka to - moim zdaniem - zdrobnienie, a Rzepicha - zgrubienie (por. analogie: miska - micha, kiszka - kicha, zagryzka - zagrycha, Maryśka - Marycha).

    Tak, wiem, że Wikipedia upiera się przy tym, że Rzepicha to zdrobnienie, a nawet powołuje się na książkę specjalisty (Jerzy Strzelczyk, Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian, Poznań 2007, s. 178), do której jednak nie mam dostępu. Mimo to mam wątpliwości, czy w podawaniu informacji nie zaszła jakaś pomyłka.

    Pochodzenie imienia (tak przy okazji):

    rzepicha (Rorippa Scop.) – rodzaj roślin należący do rodziny kapustowatych (O rzepie słyszał chyba każdy, choć nie każdy ją jadł.)

    Andromedo, Twój blog jest naprawdę ciekawy. Świadczy o tym choćby to, że spędziłam na czytaniu go cały wczorajszy wieczór. Serdecznie gratuluję Ci pomysłu i zachęcam Cię do dalszych poszukiwań i dzielenia się ich rezultatami z korzyścią dla nas - czytelniczek (a pewnie i czytelników).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie poradzę, że określenie "mamuśka" najlepiej pasuje mi do Rzepichy, tej naszej na poły fantastycznej pramatki, o której nie wiemy nic ponad ro, że mamusią była. Mediewistom i innym specjalistom zostawiam okreslenia, typu "przodkini" czy "prababka". Ja nie jestem historykiem, ja tylko bawię się historią. Oczywiście, nie pozwalam sobie na nadużycia ani naginanie historycznych faktów, sądzę tylko, ze warto o nich opowiadać maksymalnie spersonalizowanym jezykiem. Moim zdaniem bardzo tego brakuje - zwłaszcza w spojrzeniu Poaków na własne dzieje. Dlatego są takie zakopcone, przykurzone i - niestety - dla wiekszości nudne,jak flaki z olejem..A przeciez wcale takie nie są!
      Ale cieszę się, że ten post sprowokował takie ciekawe filologiczne uwagi, dziekuję!

      Usuń
  11. To ja tylko dodam, bo akurat siedzę w temacie, co na temat Wandy napisał Krasicki na fali oświeceniowego oczyszczania historii z mitów:

    "Córka jego Wenda, albo Wanda, nie wzgardziła Rytygierem, bo go na świecie nie było. Nie skoczyła z mostu w Wisłę, bo pod Krakowem na łodziach się przewożono; że utonęła to prawda, ale nie ona była temu winna, lecz przewoźnik pijany. O jej śmierci powiedział Długosz: Res apud posteros plus admirationis habitura quam fidei (Czyn zaprawdę więcej godny podziwienia niż podobny do wiary!). A choćby i prawda była, że dobrowolnie skoczyła w Wisłę, akcja takowa bardziej politowania godna niż admiracji."
    Cytat za: Krasicki I, "Historia", wstęp i oprac. M. Klimowicz, Warszawa 1956.

    Gratuluję fantastycznego bloga.

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetny blog- gratuluję. Jak historii nie cierpię, tak twoje wpisy bardzo mnie wciągają. Może to przez lekki posmak sensacji, rodem z najlepszych książek przygodowo- awanturniczych? W każdym razie- super, polecam innym.

    Do Alicji powyżej- miał racje Krasicki. W jaki niby sposób samobójstwo władczyni miało pomóc państwu zachować niepodległość? Brak logiki. Dopiero kraj stawał się łatwym łupem.

    OdpowiedzUsuń
  13. Fantastyczny post :) Dziękuję. Jestem świeżo po lekturze "Bajek..." i muszę przyznać, że są spisane tak, jakbym chciała czytać tego rodzaju historie :) : Lekko, ale z dbałością o fakty. Najbardziej wstrząsająca wydała mi się historia Kazimierza Wielkiego i panny Zach... Najmocniej przemówiła do mojej wyobraźni. I chyba jeszcze historia Sydonii. To naprawdę ważne, by pamiętać o tych kobietach i powtarzać ich historie.

    OdpowiedzUsuń